Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • STRONA GŁÓWNA
  • O AUTORCE
  • SPIS RECENZJI
  • WSPÓŁPRACA
  • MÓJ BOOKSTAGRAM
  • PATRONATY
  • ARTYKUŁY
    • Wizyta w studio Harry'ego Pottera
    • Co podarować książkoholikowi na święta?
    • Bookstagram - jak zacząć?
    • 21 ulubionych książek na 21 urodziny
    • Podróż z książką
    • Czytelnicy polecają świąteczne książki
    • Blogerzy polecają świąteczne książki
    • Jak poradzić sobie z lekturami szkolnymi?
    • Co blog zmienił w moim życiu?
    • O BOOKSTAGRAMIE
    • CYTATY
    Facebook Instagram Pinterest

    Książki Dobre Jak Czekolada | blog z recenzjami książek


    Nadchodzi koniec roku, a wraz z nim wysyp kalendarzy, dzienników, a także książek z motywującymi i inspirującymi cytatami na każdy dzień. I dziś mam dla Was tego typu pozycje. Czytaliście "Cudownego chłopaka"? Ja nie. Ale po lekturze "365 dni cudowności" mam w planach ten tytuł.

    "365 dni cudowności. Księga wskazań pana Browne'a" (bo tak brzmi pełny tytuł) to myśli na każdy dzień w roku o odwadze, przyjaźni, miłości i życzliwości. Przejrzałam te cytaty i wiele musiałam sobie zapisać, ponieważ były tak piękne. Jeśli obudzicie się pewnego szarego dnia, bez żadnej siły, by stawić czoła wyzwaniom od losu, taki cytat może być kopniakiem motywacyjnym.

    Osobiście lubię takie książki. Mam już ich kilka, ale nie zaglądam do nich codziennie, tylko wtedy, gdy tego potrzebuję. Kiedy czuję, że przydałoby mi się jakieś słowo wsparcia. W "365 dniach cudowności" z pewnością to wsparcie odnajdziecie.

    Po każdym miesiącu, czy też na każdy nowy miesiąc, czeka nas dłuższa wypowiedź od pana Browne'a. Mówi o przyjmowaniu pomocy, najważniejszych wartościach w życiu człowieka, Co ciekawe same cytaty przysyłały dzieci z całego świata, było ich mnóstwo, ale do książki zostało wybranych jedynie 365.

    Jeśli chodzi o dziennik z "Cudownego Chłopaka" to jest już to miejsce całkowicie "nasze". W dzienniku znajdziemy mnóstwo miejsca na notatki, a strony są wzbogacone o fantastyczne cytaty, które niejednokrotnie zmusiły mnie do refleksji. Dobrze, że jest tyle miejsca i można naprawdę się rozpisać, wypisać wszystko to, co leży ci na sercu. Skromna, delikatna szata graficzna cieszy oko, a sam dziennik pozwala stworzyć swoją własną książkę, chociażby z cytatami, inspirującymi myślami, a może jakimiś przemyśleniami, Co tylko dusza zapragnie.

    Poniżej znajdziecie zdjęcia tych dwóch wydań, a oba tytuły są do wygrania u mnie na Instagramie.


    Wyświetl ten post na Instagramie.



    Post udostępniony przez Książki Dobre Jak Czekolada (@ksiazkidobrejakczekolada) Gru 8, 2018 o 7:31 PST



    Zdjęcia "365 dni cudowności".









    Zdjęcia "Dziennika".







    Myślę, że obie książki będą świetnym pomysłem na prezent dla bliskiej osoby.
    Przyznaję trzy kostki czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Albatros.
    Share
    Tweet
    Pin
    4 komentarze

    To nie jest książka świąteczna, nie dajcie się zmylić okładce!

    Po kilkudziesięciu latach Greta wraca do pięknego domu na wsi, gdzie spędziła kilka lat w młodości. Niestety kobieta nie jest w stanie wspominać przeszłości, ponieważ w wyniku wypadku straciła pamięć. Gdy przybywa do Marchmont Hall w Walii, trafia w miejsce, które wywołuje u niej przypływ kilku faktów z minionych lat. Potem przypomina sobie, co się wydarzyło, a czytelnik poznaje niezwykłą historię samej Grety, jej córki Cheski, a także wnuczki - Avy.

    Zaglądamy do Londynu w latach czterdziestych. Wraz z młodziutką Gretą zakochujemy się w amerykańskim żołnierzu. Towarzyszymy jej, gdy przeżywa miłość swojego życia, a potem, gdy los zaczyna się z niej śmiać, a problemy urastają do ogromnych rozmiarów.

    Jest nam też szkoda jej wiernego przyjaciela, który nigdy jej nie opuścił, a wiernie wspierał na każdym kroku. Trochę kojarzyło mi się to z "Love Rosie" Ceceli Ahern, bo ta dwójka tak krąży wokół siebie, i krąży, i krąży przez wiele lat, a jednak brakuje im odwagi i odrobiny szczęścia, aby mogli spędzić ze sobą wspaniałą przyszłość.

    To nie jest książka świąteczna. To nie jest powieść o miłości. To cudowna, wielowątkowa historia, która dosłownie Was pochłonie. Będzie wraz z bohaterami całym sobą przeżywać każdy rozdział. Riley porusza temat schizofrenii, skutków debiutu na wielkim ekranie w dzieciństwie, przemilczenia pewnych ważnych faktów, braku odwagi, by wyznać swoje uczucia, co za każdym razem może skończyć się dramatycznie.

    Miłość mogła odmienić przeznaczenie i rządzić życiem. I rządziła jego życiem.
    Mama miała rację: nie wolno zmarnować ani jednego dnia.


    Lucinda Riley jest według mnie mistrzynią wielopokoleniowych opowieści, jeśli można to tak nazwać. Znakomicie łączy przeszłość z teraźniejszością, bawi się z czytelnikiem wątkami, które niekiedy są splątane tak bardzo, że w życiu nie domyślilibyśmy się, co jest punktem wspólnym.

    Zakochałam się w twórczości tej autorki po przeczytaniu zaledwie kilku stron "Siedmiu sióstr" i szybko postanowiłam, że przeczytam wszystko, co wyjdzie spod pióra Riley. Uwierzcie mi, warto!

    Trudno jest pisać o tak znakomitej książce, bo z całych sił chcę Was przekonać do sięgnięcia po tę powieść. O takich tytułach trzeba mówić i to głośno. Lucinda Riley pisze o życiu, które niejednokrotnie zaskakujemy, a kiedy spojrzymy na pewne wydarzenia z perspektywy kilku pokoleń, możemy być naprawdę zszokowani tym, co ujrzymy.

    Nie sposób oderwać się od "Drzewa anioła". Ta historia jest jak podróż - przez okno obserwujemy to, co się dzieje i nie możemy wysiąść dopóki pociąg się nie zatrzyma. Tak, czytałam tę książkę w pociągu i przeczytałam ją zanim dotarłam na miejsce, a liczy ona ponad 500 stron (może miało w tym udział 70-minutowe opóźnienie, ale nieważne), więc naprawdę czyta się ją błyskawicznie, a jednocześnie nie chce się z nią rozstać. Wszystko, co Riley pisze, zapada na długo w pamięci i zmusza do głębokich refleksji. "Drzewo anioła" to właściwie trzy książki w jednej, ale łączące się w jedną, niezwykłą całość. Poruszająca, zaskakująca, z całą gamą emocji - tak mogłabym opisać pokrótce ten tytuł.

    Czy polecam? Ja Was gorąco zachęcam, abyście sięgnęli po "Drzewo anioła", a najlepiej od razu zażyczyli sobie wszystkie książki tej autorki pod choinkę. ;)

    Oczywiście przyznaję cztery kostki czekolady i niecierpliwie wyczekuję kolejnych historii od Lucindy Riley.

    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Albatros.
    Share
    Tweet
    Pin
    5 komentarze

    Najnowsza książka Remigiusza Mroza jest zupełnie inna niż wszystkie pozostałe. Tym razem autor postanowił podzielić się cząstką siebie, swojego życia, swojej pasji, czyli sztuką pisania.

    Sięgając po "O pisaniu na chłodno", z jakiegoś powodu założyłam, że będzie to książka pełna porad, jak zacząć swoją przygodę z pisarstwem, jak wydać własną książkę. Jednak czytając pierwszą część, odniosłam wrażenie, że jest to jednak autobiografia Remigiusza Mroza, przez co byłam rozczarowana. Wynikało to z mojego błędnego przekonania o tematyce najnowszej publikacji bestsellerowego polskiego pisarza. Druga część "O pisaniu na chłodno" faktycznie skupia się już na warsztacie, jednak, by dotrzeć do tej właściwej treści, musimy przebrnąć przez życie prywatne Remigiusza Mroza, a nie każdego to interesuje.

    Autor opowiada o swoim dzieciństwie, potem studiach. Wspomina, skąd wzięła się u niego miłość do książek, jak zaczął pisać. Podoba mi się humor autora oraz jego felietonowe zacięcie. Momentami ironicznie pisze o samym sobie, czym szybko zyskał moją sympatię. Jednak ile można czytać o tytułach powieści, które Mróz czytał... Przyznaję - to, przynajmniej dla mnie, stało się nużące.

    W dalszej części autor szczerze i prosto z mostu wyjaśnia, w jaki sposób udaje mu się pisać tak szybko. Jego sekret nie jest spektakularny, jednak ludzie mają skłonności do dramatyzowania i spiskowania. Ileż to powstało teorii, że to nie Remigiusz Mróz pisze swoje książki, a ktoś robi to za niego, bo przecież jeden człowiek nie jest w stanie napisać i wydać tak wielu książek rocznie! Okazuje się, że to możliwe. I to w całkiem łatwy sposób.

    Czy dobrze zrobiłem, podejmując to ryzyko i podporządkowując wszystko pisaniu? Zajmuję się tym, o czym zawsze marzyłem, nie muszę martwić się o przyszłość i każdy nowy dzień to każda kolejna przygoda. W tej chwili nie zrobiłbym niczego inaczej, ale czy za dziesięć, dwadzieścia lat będę uważał podobnie?

    Jak wspomniałam wcześniej, książka dzieli się na dwie części - "Pisarski memuar" opowiada o życiu prywatnym Mroza, dowiadujemy się, jak zaczęła się jego przygoda z książkami, ale także jakie trudne były początki oraz czego to go nauczyło; część druga zatytuowana jest "Przybornik użytkownika słowa" i porusza tematykę warsztatową. Tutaj znajdziemy mnóstwo cennych porad od uwielbianego w Polsce autora, ale nie tylko. Pisarz przytacza także rady i wskazówki, a także zwyczaje i zabobony twórców literatury z całego świata. Część warsztatowa porusza naprawdę ważne zagadnienia, istotne głównie dla amatorów i osób, które dopiero chcą rozpocząć swoją literacką karierę. Moja wspólokatorka studiuje pisarstwo i faktycznie, część tematów omawianych przez Mroza jest w zakresie już wstępnych zajęć na pierwszym roku tego kierunku.

    Dzięki Remigiuszowi Mrozowi zaglądamy za kulisy świata wydawców i możemy poznać rynek wydawniczy od tej drugiej strony. Pisarz pomaga nam zrozumieć machiny sterujące działaniami wydawnictw i wyjaśnia, jak najlepiej przygotować się na odmowę, która raczej na pewno nastąpi. I to nie jedna. I nawet nie dwie. Tak naprawdę przyda nam się hak na te odmowy, bo będzie ich wiele.

    Mróz niejednokrotnie sprawił, że naprawdę głośno się śmiałam. Jego analiza twórczość L.A James czy przekazywanie wiedzy o procesie przedredakcji, które pokazał za pomocą metafory odnoszącej się do kebaba... Nigdy bym się nie domyśliła, że to taki zabawny i sarkastyczny człowiek. Co prawda do tej pory przeczytałam jedynie "Hashtag", choć w domu nie brakuje żadnej książki Mroza, o co zadbała moja mama, to jednak nie sądzę, abyśmy byli w stanie poznać tę stronę pisarza, czytając jego twórczość. Dopiero "W pisaniu na chłodno" uwidatnia się jego humor, cięty język (czy raczej pióro), którym zyskał moją sympatię.

    Nie byłam przygotowana na otrzymanie takiej książki. Spodziewałam się poradnika, jak pisać, a otrzymałam książkę, w której tak naprawdę znajdują się dwa gatunki, bo poza wspomnianym i wyczekiwanym przeze mnie poradnikiem, znajdziemy tam też autoobiografię, która była dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Muszę jednak przyznać, że prawdopodobnie potrzebowaliśmy tej biografii. Powstawało zbyt dużo dziwnych teorii o osobie Remigiusza Mroza, stał się on niemal zjawiskiem mitologicznym, a każdy Polak chciał znać jego sekret szybkiego pisania. Z teorii, że Remigiusz Mróz jest tak naprawdę grupą ludzi, piszącą książki, śmiał się nawet sam Mróz. Jednak Polacy naprawdę tak sądzili, bo przecież "nie da się" tak szybko pisać i wydawać. Da się. Mróz to udowadnia, a także przełamuje o wiele więcej znanych zasad pisania w swojej książce.

    Zapadły mi w pamięć słowa autora "Hashtagu" o wenie. Uważa on, że nie ma pojęcia weny, jest profesjonalizm i konsekwencja. Zgodzę się z nim w tej kwestii, ale ciekawa jestem Waszych opinii.

    Tak na marginesie "O pisaniu na chłodno" jest pięknie wydana, co widać na na pierwszy rzut oka. Twarda oprawa, świetna kolorystyka, czego chcieć więcej? Nawet jakość papieru jest wyższa niż zazwyczaj. A tytuł? Przyklaskuję pomysłodawcy (nie wiem, czy był to sam autor, czy ktoś w wydawnictwie), bo jest genialny w swojej prostocie.

    Dlaczego nie cztery kostki czekolady, skoro wiele się nauczyłam, wielokrotnie śmiałam się i po prostu dobrze bawiłam podczas czytania? Dlatego, że to miał być poradnik, nie autobiografia. Przypomnę, że w paczce z książką znalazłam także notes i długopis, więc zadbano o to, bym mogła zaraz po lekturze zasiąść do pisania. Sam tytuł sugeruje, że będzie o pisaniu. Było, ale tylko połowicznie. Nie mówię, że nie podobała mi się część autobiograficznie, bo przecież już wcześniej przyznałam, że moim zdaniem potrzebowaliśmy tego spojrzenia na życie prywatne pisarza. Jednak reklamuje się tę książkę jako poradnik, a nie autobiografię z poradnikiem.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.
    Share
    Tweet
    Pin
    2 komentarze

    Lana ma piętnaście lat i zna sekret tego świata. Wszyscy są przeklęci. Co jest twoim przekleństwem?

    Wszyscy jesteśmy przeklęci - absolutnie każdy z nas.
    Naszą zgubą nie okażą się wcale nieodparte chęci czy uzależnienia. To nie przez chciwość ani pragnienie wylądujemy na kolanach. Nasze przekleństwa wpaja nam się jako zalety; ideały, do których powinniśmy dążyć. Tyle że to są właśnie cechy uznawane za najbardziej zaszczytne, powodujące największe zniszczenie.

    Reebeca Donovan zawładnęła moim sercem już dawno, gdy w 2014 roku wydała "Powód, by oddychać" rozpoczynający serię "Oddechy". Skoro jako szesnastolatka płakałam podczas czytania jej powieści, a potem te książki podkradała moja mama i ją również wzruszyła twórczość Donovan, wiedziałam, że muszę ponownie przeczytać coś tej autorki. "Gdybym wiedziała" otwiera cykl "Ani słowa" i po przeczytaniu prologu wiedziałam, że Donovan znowu wstrząśnie całym moim światem.

    Później nie było tak dobrze, Miałam wrażenie, że coś tu nie gra, a ja nie mogłam odnaleźć się w świecie piętnastolatki pracującej w nieciekawym barze i zażywającej narkotyki. Miałam jednak wiarę w autorkę i czytałam dalej, na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem akcja się rozkręcała, a emocje intensyfikowały. Działo się coraz więcej, a ja byłam przyklejona do książki.

    O tej książce trudno mówić, bo nie ma w niej nic typowego. Podczas czytania myślałam, że w swojej recenzji jako główną wadę uwzględnię tak wielu chłopaków kręcących się wokół głównej bohaterki, która, jak wspomniałam wcześniej, ma jedynie piętnaście lat. Jej koledzy, którzy chcieli być kimś znacznie więcej, byli starsi, nawet o kilka lat i nieco mnie to odpychało od tej książki. Jednak autorka nie pisze nam o romansie między nastolatką a wkraczającym w dorosłość chłopakiem. Nie. To nie jest romans, więc relacja czy związek nie znajduje się tutaj na pierwszym miejscu.

    "Gdybym wiedziała" to powieść o tym, co gubi ludzkość. Każdy z nas ma swoje przekleństwo; coś, co sprawia, że popełniamy lekkomyślnie błędy, za które słono płacimy cierpieniem. Najciekawsze jest to, że tymi "przekleństwami" jest to, co uważamy za nasze największe zalety - taki paradoks. Matkę Lany zgubiła wiara, babkę - zaufanie, ciotkę - życzliwość, a samej Lany największą zgubą jest szczerość. Niezależnie od tego, czy prawdę przemilczy, czy wypowie ją na głos, prawda zniszczy jej życie.

    Lana znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Wpadła w tarapaty i choć jest niewinna, prawda wygląda dla każdego inaczej. Jej przekleństwo, jakim jest szczerość, sprawia, że dziewczyna właściwie niszczy sobie życie. Czy jest jakaś szansa, aby Lana uratowała siebie i nie zagroziła innym?

    Co jest Twoim przekleństwem i kiedy doprowadzi Cię to do upadku?

    - Miłość to nie jest coś, czego można się trzymać albo określić jako coś namacalnego. Istnieje, bo my nią jesteśmy. To istota nas samych.
    - No to czemu sprawia taki ból? Łamie tyle serc? Niszczy życia?
    - To nie miłość. To strach. Strach rządzi naszymi umysłami. Za każdym razem, kiedy za dużo myślimy i próbujemy do czegoś się przekonać, przemawia przez nas strach. A kiedy jest zagrożony, kiedy kontrolę zaczyna przejmować miłość, strach staje się głośniejszy, próbując nas przekonać, że nie jesteśmy godni, żeby nas kochano, i że będziemy tylko cierpieć. Ale miłość nigdy nie sprawia bólu. Nigdy.

    "Gdybym wiedziała" zapoczątkowała nową, znakomitą serię. I choć początkowo z trudem weszłam w świat głównej bohaterki, później odnalazłam się w nim i zrozumiałam przesłanie oraz lekcję, jakiej Donovan nam udziela. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych tomów i następnych książek tej autorki. Nie znajdziecie w jej twórczości banałów i ckliwości. To miejsce na prawdziwe uczucia, łamiące serca historie o niesprawiedliwych wyrokach życia. Koniecznie przeczytajcie tę książkę, a także wcześniejsze powieści autorki.

    Rebecca Donovan za "Gdybym wiedziała" otrzymuje ode mnie trzy kostki czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Feeria Young.
    Share
    Tweet
    Pin
    3 komentarze
    Franny ma marzenie - chce zostać aktorką. Wyznaczyła sobie termin, jaki ma na spełnienie tego marzenia, jeśli nie zdąży - pożegna się ze swoimi planami o aktorstwie, pogodzi się z porażką i wróci do domu oraz chłopaka. Na razie ma jeszcze pół roku i wierzy, że jej się uda. Próbuje z całych sił, chodzi na przesłuchania, angażuje się całym sercem, ćwiczy na zajęciach, jednak wciąż jej jedynym sukcesem jest rola w reklamie. Pieniądze się kończą, czas pędzi, a jej kariera nie zapowiada się zjawiskowo. Co robić? Jak się nie poddawać?

    Jest 1995 rok, ludzie przyjeżdżają do Ameryki spełniać swoje marzenia. Franny ma wszystko zaplanowane, co więc może się nie udać? A jednak zostanie sławną aktorką, wcale nie jest takie łatwe. Młoda kobieta zaczyna walkę z kilogramami, poznaje zasady działania show-biznesu i odkrywa, że los chętnie pokazuje, gdzie twoje miejsce. I choć ona myślała, że jej miejsce jest na Broadwayu, powoli skłania się ku wizji powrotu do nudnego zwykłego życia - jej planu awaryjnego.

    (...) zostało dokładnie sześć miesięcy do końca umowy, którą zawarłam sama ze sobą po przyjeździe do Nowego Jorku: zobaczę, co uda mi się osiągnąć przez trzy lata, a jeśli po tym czasie nie będę na najlepszej drodze do prawdziwej kariery aktorskiej, zdecydowanie i na pewno przestanę dalej próbować.

    O tej książce mówiono, że jest "błyskotliwa, urocza i przezabawna" - nie zgodzę się z tym twierdzeniem. Nie znalazłam tam błyskotliwych elementów. Urocza? Urocza może była nasza Franny, która czasami doprowadzała mnie do szału swoimi bezmyślnymi decyzjami. Przezabawna? Nie śmiałam się ani razu. "Być może kiedyś" miało dać nam nadzieję, że marzenia się spełniają, że nawet kiedy los daje ci cytrynę, ty możesz z niej zrobić pyszną lemoniadę, potem sprzedać i dorobić się fortuny, a po drodze jeszcze hajtnąć z jakimś przystojnym i bogatym biznesmenem. Niestety tak nie było. Klimat Ameryki lat 90., też mnie nie porwał. Wszystko to było jakieś takie przerysowane, zabrakło mi autentyzmu. To samo dotyczy bohaterów tej książki. Tak naprawdę nie polubiłam żadnego z nich, każdy z nich mnie czymś irytował. Są to specyficzne charaktery i zbyt często psuli mi humor, niż bawili, jak obiecywano.

    Co podobało mi się w "Być może kiedyś"? Okładka! Jest delikatna i subtelna, a jednocześnie kobieca, kupiłabym, tę książkę tylko dla okładki, jestem okładkową sroką, co zrobić? A poza szatą graficzną? Sama nie wiem... Chciałam wkręcić się bardziej w akcję, kibicować całą sobą i wierzyć w sukces Franny, ale nie polubiłam jej, w sumie zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby, gdyby wróciła do domu i przejrzała na oczy, wzięła się za pracę i zadbała o ojca, którego stale zaniedbywała, żyjąc wizją jej aktorskiej kariery, do której jeszcze nie doszło...

    Ta książka nie była na tyle zła, żebym dała jej jedną kostkę czekolady. W końcu dotrwałam do ostatniej strony, nie zanudziłam się na śmierć, po prostu nie przypadł mi do gustu pomysł na fabułę, bohaterowie, akcja, klimat... Ale przeczytałam do końca, a są książki, które sprawiają, że nie jestem w stanie dotrzeć do zakończenia, więc nie mogło być aż tak źle.

    To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Lauren Graham, ale raczej ostatnie. Autorka nie przekonała mnie do siebie na tyle, abym była gotowa dać jej drugą szansę.

    Pisząc tę recenzję zastanawiałam się, czy kupiliście kiedyś książkę jedynie ze względu na okładkę? Jestem ciekawa Waszych odpowiedzi i czekam na komentarze. Ja muszę się przyznać, że zrobiłam tak niejednokrotnie i różnie bywało - czasami okazywało się, że treść jest równie dobra, albo i lepsza od szaty graficznej, innym razem potwierdzało się powiedzenie, że nie ocenia się książki po okładce...

    Za egzemplarz  recenzencki dziękuję Wydawnictwu Zysk i Ska.

    Share
    Tweet
    Pin
    8 komentarze

    W radio organizowany jest konkurs, w którym siedem zwycięskich par spędzi świąteczny tydzień w luksusowej Willi pod Jodłami, a ich pobyt zakończy się balem sylwestrowym. "Zakochane Zakopane" to zbiór siedmiu opowiadań o tematyce bożonarodzeniowej. W każdej z historii poznajemy kolejną parę, która wygrała pobyt w hotelu w Zakopanem.

    Bohaterowie "Zakochanego Zakopanego" są zupełnie różni. Różni ich nie tylko wiek, miejsce zamieszkania, ale i obecna sytuacja miłosna. Jednak każdy chce kochać, nieważne, jak mocno stara się to ukrywać.

    Nie słyszałaś tej piosenki o Zakopanem? To jest właśnie idealne miejsce na romans.

    Pierwszą wygraną osobą jest Pola, która zabiera ze sobą swoją koleżankę z pracy. Majka notorycznie podkoloryzowuje każdą opowiadaną historię, przez co wpada w niemałe kłopoty. Nigdy nie zgadniecie, jak może skończyć się ich tygodniowy wypoczynek w górach. Sama byłam zaskoczona przebiegiem zdarzeń.

    Drugie opowiadanie mówi nam o dwóch małżeństwach, pochodzących z dwóch różnych światów. Jedna rodzina żyje na wysokim poziomie, otaczają ich drogocenne przedmioty, jednak nie wiedzą nic o sobie, nie potrafią ze sobą rozmawiać, jedynie krzyczeć. Z drugiej strony mamy rodzinę Franciszka - nie posiadają ogromnego majątku, wciąż mieszkają u teściowej, która rządzi wszystkim. Te dwie rodziny staną przed wyzwaniem podarowania wymarzonego prezentu, czy jednak znają siebie na tyle dobrze, aby widzieć, czego potrzebuje ich druga połówka?

    Kolejna jest historia Danusi, która również niespodziewanie wygrywa pobyt w Zakopanem, jednak nie ma z kim jechać. Od śmierci matki jest samotna, a w jej wieku coraz trudniej się zakochać. Ma 2 tygodnie na znalezienie drugiej kogoś, kogo obdarzy uczuciem z wzajemnością. Czy jest to wykonalne w tak krótkim czasie?

    Następnie poznajemy Anitę, która kiedyś zdradzona, wciąż nie potrafi wybaczyć mężowi. Teraz jednak zastanawia się nad wyrównaniem rachunków, a trafia jej się świetna okazja. Wraz z mężem wybiera się do Zakopanego w ramach wygranej, a Anity bliski kolega poznany w internecie wynajął hotel obok. Czy kobieta zdradzi swojego męża?

    "Serce z brystolu" to moja ulubiona opowieść. Mówi o Gosi, która nie ma szczęścia w miłości. Los się uśmiechnął do niej, gdy wygrała pobyt w Willi pod Jodłami, jednak okazało się, że był to uśmiech szyderczy, bo to pobyt dla par. Gosia jednak zdecydowała się jechać ze swoją koleżanką z pracy i była to słuszna decyzja. Przypadkiem w Zakopanem trafia na miłość z dawnych lat. Długo żałowała sposobu, w jaki zakończyła się ich znajomość z Piotrem, jednak w zimowej krainie okazuje się, że może nie jest to koniec książki, a jedynie rozdziału, po którym następuje nowy.

    Czasem ludzkie losy komplikują się tak bardzo, że już nie można ich rozwiązać. Jednak czas powoduje, że supły się kruszą i nawet nie trzeba ich rozplątywać. Można zacząć zupełnie od nowa. Czy tak będzie w naszym przypadku? Czy w ogóle tego chcę?

    Bohaterką kolejnego opowiadania jest Agnieszka, pracująca w korporacji. Jej całym życiem jest praca do momentu, w którym zostaje zwolniona. Do wyjazdu namówiła ją mama, która zgłosiła córkę do udziału w konkursie i wygrała ten pobyt. Co sprawi, że Agnieszka w ciągu tygodnia zmieni swoje życie o 180 stopni i na zacznie na nowo?

    Na koniec poznajemy losy byłego małżeństwa - Marty i Janusza. On zdradził ją dwadzieścia lat temu, a ona wciąż mu tego nie wybaczyła. Wzięli rozwód, jednak utrzymywali kontakty ze względu na syna. Przypadek sprawia, że trafiają razem w miejsce, gdzie Janusz oświadczył się Marcie - do Zakopanego. Czy jest szansa, że Januszowi zostanie przebaczone? Co to oznacza dla ich - pięćdziesięcioletnich samotnych rodziców?

    "Zakochane Zakopane" zauroczyło mnie przede wszystkim świąteczną atmosferą. To już ten czas w roku, kiedy jesteśmy atakowani z każdej strony bożonarodzeniowymi książkami, jednak ten zbiór opowiadań wyróżnia się akcją osadzoną w naszym pięknym polskim zimowym królestwie. Ponadto każdy z autorów biorących udział w tym projekcie przekazał coś innego w swoim opowiadaniu. Ujęli temat miłości w zupełnie inny sposób, poruszyli inne kwestie, nie zawsze losy bohaterów układały się po naszej myśli, często zaskakiwały, ale na pewno satysfakcjonowały czytelników. Co ciekawe - opowiadania są krótkie, nie mamy dużo czasu, aby przywiązać się do postaci, wczuć się w ich codzienność, a jednak później trudno nam się z nimi rozstać.

    W przeciwieństwie do innych zbiorów opowiadań historie z "Zakochanego Zakopanego" tworzą razem spójną całość, nie wiąże ich jedynie tematyka świąteczna, ale bohaterowie opowiadań spotykają się razem i spędzają nawet wspólnie czas.

    Nie każde opowiadanie mnie porwało, ale w każde czytałam z przyjemnością. Tak jak wspomniałam wcześniej - moim faworytem była historia napisana przez Annę Szczypińską "Serce z brystolu". Całkowicie pochłonęły mnie losy Gosi i Piotra.

    Podsumowując - w takich książkach, gdzie znajdziemy twórczość wielu autorów, nie sposób, aby wszystko nam się spodobało, ale mogę szczerze przyznać, że nasi polscy pisarze świetnie się spisali i stworzyli czarującą opowieść o ludziach, których życie sprowadziło do Zakopanego, gdzie rozpoczęli nowy rozdział. "Zakochane Zakopane" jednocześnie potrafiło mnie rozbawić, wzruszyć, a także zmusić do refleksji. Polecam szczególnie na ten przedświąteczny czas i przyznaję trzy kostki czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Filia.
    Premiera 14 listopada.

    Share
    Tweet
    Pin
    8 komentarze

    Eloise jest striptizerką. Kiedy spotyka w klubie Gabriela, widzi, że to miejsce nie jest dla niego. Jednak, co ciekawe, on myśli to samo o niej. Gabriel potrzebuje jej pomocy, jednak nie jest to w żadnym stopniu typowa prośba. Mężczyzna chce, aby Eloise pomogła mu oswoić się z dotykiem. Gabriel po ogromnej tragedii z dziecięcych lat zamknął się w sobie i na dotyk kogokolwiek reaguje natychmiastową chęcią ucieczki.

    Eloise nie chce mu pomagać, nie uważa się na kompetentną, jednak potrzebuje pieniędzy, które Gabriel może jej zaoferować. Postanawia spróbować, jednak szybko okazuje się, że nic z tego nie będzie. Jak Elaise mogłaby pomóc otworzyć się Gabrielowi na dotyk, pomóc zaufać, skoro sama, wyłącza się i ucieka myślami, gdy tylko ktoś ją dotknie. To nie może się udać.

    Czy właśnie to próbował zrobić ze mną? Uwolnić coś, co wyobraził sobie jako piękno? Ociosać mnie z chropawych krawędzi i pozbawić ostrych nierówności, aż stanę się tym, co dostrzegł we mnie, choć ukryte głęboko w środku? Tym, czym miał nadzieję, jestem? (...) Nie chciałam, żeby dostrzegł we mnie coś, czego tam nie było. Presja była za silna, a zresztą i tak się mylił. Nie było we mnie nic innego poza tym, co widać gołym okiem. Żadnego ukrytego piękna czekającego na wydobycie na wierzch. Moje chropowate krawędzie nie istniały bez powodu - a poza tym lubiłam je. Ochraniały mnie i prędzej szlag by mnie trafił, niż pozwoliłabym, żeby ktoś mnie tej osłony pozbawił.,

    On jest uroczy, delikatny, a jednocześnie męski. Jest paradoksem. Ona wygląda jak dzieło sztuki, a jednak potrafi wystraszyć słowami. Udaje twardą skałę, będąc kruchą jak piasek. On ucieka od dotyku. Ona od zaangażowania.

    Są zupełnie różni, a jednak coś ich łączy - pragnienie prawdziwej, szczerej relacji. Czy są w stanie stworzyć ją razem?

    Mia Sheridan zachwyciła mnie książką "Bez słów", dlatego sięgałam po wszystko, co napisała. "Bez uczuć" mnie rozczarowało, dlatego nie byłam pewna, czy chcę przeczytać "Bez złudzeń", które już odstraszało okładką. Jednak kierując się zasadą "nie oceniaj książki po okładce" oraz mając w pamięci pierwsze powieści Sheridan, postanowiłam dać szansę jej najnowszej książce.

    "Bez złudzeń" nie opowiada łatwej historii. Już sami bohaterowie są skomplikowani do opisania, mają za sobą trudne doświadczenia, które odcisnęły piętno na ich psychice, charakterze. Mia Sheridan pokazuje nam ich przemianę i to ogromną przemianę. Oczywiście nie przychodzi to łatwo, wymaga mnóstwo pracy i wylanych łez.

    Gabriel, chłopiec, który nie pozwolił sobie zapomnieć o miłości, i ja, dziewczyna, która dopilnowała, by jej nie pamiętać.

    Na początku byłam sceptycznie nastawiona do tej historii i nie mogłam się wkręcić. Nie podobał mi się klimat książki, a główna bohaterka oraz jej miejsce pracy może odstraszać, to jednak próbowałam w nią uwierzyć tak jak Gabriel. I kiedy spójrzmy na Eloise na początku i na końcu książki możemy być pod wrażeniem.

    Ostatecznie "Bez złudzeń" mi się podobała. Były momenty, kiedy łezka zakręciła się w oku, mimo że trudno mnie zmusić do płaczu. Nagradzam tę książkę trzema kostkami czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Edipresse.
    Share
    Tweet
    Pin
    1 komentarze

    Ona nienawidzi bogaczy. Okrada ich, aby mieć z czego żyć, mimo że jest dziedziczką fortuny. Nie chce być zależna od ojca, ale to on ma na nią haka, asa w rękawie. Dlatego jest zdolny zmusić córkę do wszystkiego. 

    On jest bogaty i gardzi ludźmi. Niewiele mówi, ale jeśli coś powie, nie będzie to nic miłego. Jest niebezpieczny i diabelnie przystojny.

    Edie zostaje zatrudniona przez ojca w jego firmie, gdzie otrzymuje zlecenie odkrycie największego sekretu Trenta. Szybko stają się największymi wrogami, z ich oczu ciskają błyskawice, jednak poza nienawiścią czują do siebie również pożądanie.

    Różnica wieku między bohaterami jest spora, bo Trent ma 33 lata i córkę, a Edie jest osiemnastoletnią dziewczyną, która właśnie skończyła szkołę. Dzieli ich właściwie wszystko, a jednak jest między nimi przyciąganie.

    To, co najbardziej przeszkadzało mi w tej książce to kwestia relacji głównych bohaterów. Miłość pojawiła się tam właściwie znikąd, nie można było się jej spodziewać. Nie została zbudowana krok po kroku, tak że czytelnik mógł być obserwatorem jej rozwoju. Nie. Tutaj przejście z nienawiści do miłości było tak gwałtowne i nagle, że aż mało prawdopodobne. Nie wyglądało to na realistyczną sytuację, dlatego w tej kwestii autorka mnie naprawdę rozczarowała. Wydaje mi się, że pod tym względem całkowicie zawiodła, bo przez to zaniedbanie książka wydaje się mniej autentyczna, a związek bohaterów sztuczny.

    Ty ciągle to robisz, Edie. Dźwigasz świat na swoich ramionach i chcesz uciec z nim do najbliższego schronienia. Ale nie możesz. To wszystko jest za ciężkie. Upadniesz. Czy kiedyś próbowałaś sprawdzić, co się stanie, jeśli odpuścisz?

    To było pierwsze moje spotkanie z twórczością L.J. Shen i nie wypadło zbyt rewelacyjnie. "Skandal" to erotyk, dlatego nie powinniśmy spodziewać się ambitnej lektury. Autorka próbuje poruszać ważne tematy, jednak nie wychodzi to jej dobrze. Zawiodła przy budowaniu relacji. Jeśli nie będziecie oczekiwać po "Skandalu" zbyt wiele to powinniśmy być całkiem zadowoleni. To dobra książka na ucieczkę od codzienności, bo sytuacje ukazane przez L.J. Shen są nieco oderwane od rzeczywistości. Ode mnie dwie kostki czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Edipresse.

    Share
    Tweet
    Pin
    2 komentarze

    Shari Lapenę dobrze wspominałam po lekturze "Nieznajomej w domu" - książki, która tak naprawdę zapoczątkowała moją przygodę z thrillerami. Czy i tym razem autorka mnie zaskoczyła? Zdecydowanie.

    Akcja "Niechcianego gościa" dzieje się w hotelu całkowicie odciętym od świata. Ulokowany w górach pośród lasów piękny budynek przyciąga gości odizolowaniem od cywilizacji. To idealne miejsce, by odpocząć - nie ma tam zasięgu, ani Wi-Fi. Najbliższe zabudowania są oddalone o wiele kilometrów, nic więc nie zakłóci wypoczynku hotelowych gości.

    Pogoda jednak się pogarsza, sprawiając, że hotel całkowicie zostaje odcięty od świata. Awaria prądu jest nieoczekiwana i następuje w najgorszym możliwym momencie. To idealny moment na popełnienie zbrodni. I tak się dzieje - nad ranem na schodach jeden z gości odnajduje zwłoki. Okazuje się, że zamordowana została jedna z kobiet goszczących w tym pokoju. Początkowo wydaje się, że kobieta zginęła po upadku ze schodów, jednak szybko ta teoria zostaje wykluczona. Najprawdopodobniej ktoś ją zamordował z premedytacją. Najgorsze jest to, że morderca jest wśród gości. 

    Wybucha panika, a osoby goszczące w hotelu wzajemnie się podejrzewają. Nie mają pewności, czy był to ktoś z hotelu, czy może do budynku ktoś się włamał i tak jak sugeruje tytuł książki - w hotelu pojawił się niechciany gość. Kolejne odnalezione zwłoki sprawiają, że wszyscy chcą uciekać z tego okropnego miejsca. To jednak jest niemożliwe - śnieg zasypał drogę dojazdową do hotelu, wciąż nie ma prądu, a kable komunikacyjne zostały przerwane. Goście nie są nawet w stanie zadzwonić po pomoc.

    (...) nie wie, która perspektywa jest gorsza - to, że ktoś z małej grupy gości może okazać się mordercą, czy to, że w hotelu ukrywa się ktoś, kto zabił (...) i o kim absolutnie nic nie wiedzą.

    Historia opowiedziana przez Shari Lapenę brzmi jak jeden z przerażających koszmarów. Jest to sytuacja całkowicie surrealistyczna, której nie mogę (i nie chcę) sobie wyobrażać. Nikomu nie życzę znalezienia się w takiej sytuacji, nawet najgorszemu wrogowi.

    Autorka postawiła na narrację pierwszoosobową osób znajdujących się w tym hotelu, dlatego mamy szeroką perspektywę, widzimy oczami wielu osób, wielu potencjalnych zabójców. Wnikamy w ich psychikę, wiemy, co widzieli, co robili, kogo oskarżają, co ukrywają. Jesteśmy w stanie wyciągnąć jakieś wnioski i wyznaczyć osobę, którą najbardziej podejrzewamy o zabójstwo. Muszę się przyznać, że przez 2/3 akcji książki nie miałam najmniejszych podejrzeń, jakiegokolwiek przeczucia o czyjejś winie. Dopiero później wpadłam na mały trop i "prawie" się nie pomyliłam.

    Akcja "Niechcianego gościa" jest pełna niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Powieść przeczytałam w jeden dzień, nie mogłam oderwać się od lektury, musiałam poznać zakończenie tej historii. Czytałam w ogromnym skupieniu, bo nie chciałam pominąć nawet najmniejszego szczegółu, wskazówki pozostawionej przez autorkę, pozwalającej mi odgadnąć zabójcę. Naprawdę się wciągnęłam i to już w pierwszych stronach tej książki. Shari Lapena świetnie zbudowała wprost idealne miejsce na zbrodnię doskonałą. Hotel stał się pułapką dla gości - chcąc nie chcąc musieli spędzić dwa dni z osobą, która po kolei zabijała gości hotelu. Nie tylko nie wiedzieli, kto zabija i dlaczego, ale i kto będzie następnym celem mordercy.

    Byłam przerażona, czytając "Niechcianego gościa". Nie sposób sobie nie wyobrażać, że to ja jestem uwięziona tam z zabójcą. Coś strasznego.

    Najlepszą częścią tej książki jest zakończenie, które tak właściwie zaskakuje kilka razy. Autorka wyciąga z tej historii wszystko, co się da i nie może się powstrzymać przed postawieniem mocnej kropki na końcu poprzez największą niespodziankę na ostatniej stronie. Uwielbiam Shari Lapenę za tę nieprzewidywalność - myślisz, że to już koniec, że już wszystko się wyjaśniło, a autorka nagle po raz kolejny pokazuje ci, że nie możesz niczego być pewny, nawet finału książki.

    Podsumowując - "Niechciany gość" to thriller, w którym owszem, znajdziecie kilka morderstw, jednak jest to opisane bardzo brutalnie. Jestem osobą o słabych nerwach i niektóre książki z tego gatunku są dla mnie po prostu zbyt mocne. Na szczęście autorka potrafiła znaleźć złoty środek - opisywała wszystko dokładnie, ale z umiarem.

    Akcja jest dynamiczna i pełna zakrętów, stale zmienia kierunek, a podejrzenia padają na inną osobę. Zakończenie zaskakuje kilka razy, co rzadko się zdarza. Klimat odciętego od całego świata hotelu, w którym goście są uwięzieni z mordercą i nie wiedzą, kim on jest, podziałał na moją wyobraźnię w 110%. Nie sposób nie wczuć się w tę książkę i być pełnym lęku.

    Po raz kolejny Shari Lapena zachwyciła mnie swoim stylem i pomysłem na thriller na wysokim poziomie. Nie mogłabym dać innej oceny, jak tylko cztery kostki czekolady.

    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
    Premiera "Niechcianego gościa" już 20 listopada.

    Share
    Tweet
    Pin
    2 komentarze

    Quinn i Graham poznają się w okolicznościach, które z pewnością nie zapowiadają niczego dobrego. Narzeczony Quinn miesiąc przed ich ślubem zdradza ją z dziewczyną Grahama, dla której Graham zakupił już pierścionek zaręczynowy. Przyłapanie swojej drugiej połówki na zdradzie nie jest łatwym wydarzeniem, jednak Quinn i Graham są w tym razem, wzajemnie pomagają sobie przez to przejść z godnością i bez scen.

    Tak to się zaczyna. Jednak Colleen Hoover przeplata przeszłość z teraźniejszością i pokazuje nam dwie osie wydarzeń. W drugiej przestrzeni czasowej Quinn i Graham są już kilka lat po ślubie i muszą zmierzyć się z huraganem piątego stopnia - jak sami to określają. W ich małżeństwie od pewnego czasu nie dzieje się najlepiej. Problemu z płodnością Quinn stają się przeszkodą nie do przeskoczenia. Tylko dla kogo - dla niej, czy dla niego? Z dnia na dzień coraz bardziej oddalają się od siebie. Ona stroni od bliskości, aby później nie mieć nadziei na poczęcie dziecka. Nie chce tego znowu przeżywać. W rezultacie powstrzymuje się przed jakimkolwiek kontaktem fizycznym z ukochanym mężem i choć za nim tęskni, nie daje tego po sobie poznać. Bywają dni, kiedy jedynym słowem, jakie mówi w stronę Grahama jest "dobranoc". On nawet nie wie, jak rozmawiać z żoną, aby nie zadawać jej zbędnego bólu. Rezygnuje z ich małej tradycji - pytania o jej sny tuż po przebudzeniu, po tym, jak sen o dziecku sprawił, że nie mogła się pozbierać przez długie godziny. Graham przestaje walczyć o ich małżeństwo, bo nie wie już, jak ma to robić. Czy uda im się uratować miłość, która nieustannie tli się w ich sercach? Czy pragnienie dziecka jest już zbyt wielkie, by zauważyli, że jeszcze mają siebie, ale za chwile może być za późno, by naprawić wyrządzone sobie krzywdy?

    Niezależnie od tego, jak bardzo się kogoś kocha, rozmiar tej miłości jest nieistotny, jeśli na drodze staje jej niezdolność przebaczania.

    O tym, że kocham twórczość Colleen Hoover, wiecie z pewnością. To jedna z tych autorek, których opisów i recenzji książek po prostu nie czytam, sięgam po te powieści w ciemno, bo wiem, że czeka mnie niesamowita lektura. Tak było i tym razem. Po udostępnieniu przez wydawnictwo projektu okładki "Wszystkich naszych obietnic" w internecie rozpętała się burza. Czytelnicy byli oburzeni - tytuł po raz pierwszy pojawił się w języku polskim. Nawet kolorystyka okładki nie odpowiadała większości osób. Mnie jednak takie kwestie obchodzą jak zeszłoroczny śnieg - najważniejsza jest przecież treść! A w tej kwestii Hoover znowu nie zawiodła, a nawet jestem skłonna stwierdzić, iż autorka podniosła poprzeczkę jeszcze wyżej.

    To, co kocham w twórczości Hoover to jej zdolność do przekazywania emocji bohaterów czytelnikom. Za każdym razem, gdy czytam coś, co wyszło spod jej pióra, przeżywam rollercoaster uczuć. Colleen zawsze doprowadza mnie do płaczu. Poza tym jestem pełna podziwu dla opowieści, które tworzy - nie znajdziecie w nich banałów, utartych schematów. To autorka, która zachwyca perfekcyjnie budowanym klimatem, akcją, napięciem, kreacją bohaterów, przysięgam, u niej wszystko mnie zachwyca i jeszcze nigdy nie zawiodłam się na jej twórczości.

    Hoover z łatwością potrafi złamać serca czytelników, jej historie o miłości nie są łatwe, co to, to nie! Pisze o tym uczuciu w sposób barwny, sprawiając, że wszystkie opisywane uczucia czujemy namacalnie na własnej skórze. Do samego końca "Wszystkich naszych obietnic" modliłam się o szczęśliwe zakończenie dla bohaterów. Miałam łzy w oczach przez połowę książki. Autorka bez problemu potrafi dotrzeć do zakamarków mojego serca i znaleźć tam emocje, o których nie miałam pojęcia, że istnieją.

    To zabawne, że można być z kimś tak szczęśliwym i kochać go tak bardzo, że pojawia się w człowieku ukryty lęk, którego wcześniej się nie znało. Lęk przed utratą tej osoby. Lęk, że ta osoba będzie cierpieć.

    Quinn i Graham są chyba najbardziej dojrzałymi postaciami z książek Hoover, które dotychczas wyszły. Tym razem autorka postawiła na dorosłych bohaterów i problemy na ich miarę. W historii tej dwójki nic nie jest łatwe, proste i przyjemne, ale tak jak powiedziałam wcześniej - u Hoover nic nigdy takie nie jest. U niej nie ma pójścia na łatwiznę, postacie nie mają szansy na proste i wygodne życie. Colleen pokazuje życie takim, jakie jest - skomplikowanie, pełne cierpienia, ale i nadziei, że będzie lepiej. Nic nie upiększa, nic nie przerysowuje. Za to ją uwielbiam - najpierw łamie wpół serce czytelnika, potem tnie je na malutkie kawałeczki, by na koniec je podeptać. Ale ostatecznie pomaga nam pozbierać te maleńkie elementy i spoić je nadzieją, że wszystko może jeszcze dobrze się skończyć. To bolesna, ale piękna i potrzebna lekcja życia.

    Nie wiem, czy moja opinia o tej książce ma jakikolwiek sens. Przyznaję, że wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem i jednocześnie wpływem tej historii. Hoover dała mi materiał do przemyślenia, rzuciła światło na wiele ważnych kwestii, które teraz muszę na spokojnie "przetrawić". W moim odczuciu "It ends with us" było najlepszą powieścią tej autorki, ale "Wszystkie nasze obietnice" depcze jej po piętach.

    Za kolejną, bolesną lekcję życia, za łzy w oczach, za wciągnięcie mnie w psychikę Quinn i jej niezwykłą przygodę oraz późniejsze dramaty, za to wszystko daję cztery kostki czekolady autorce i wyczekuję z niecierpliwością kolejnej książki. Chyba jestem masochistką dla mojego serca. ;)

    Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.
    Premiera 14 listopada.
    Share
    Tweet
    Pin
    11 komentarze

    To jedna z najbardziej wyczekiwanych polskich książek tego roku. Na kontynuację przygód Severa i Ariadny musieliśmy długo czekać, ale było warto. Zapraszam na recenzję drugiego tomu "Klątwy Przeznaczenia".

    Severo i Ariadna uciekają z Ravillonu, jednak to nie koniec, a właściwie dopiero początek ich przygód. Los nie zamierza im sprzyjać, jednak oni nie boją się, są sobie przeznaczeni i wiedzą, że w końcu nadejdą dla nich dobre dni, niestety, będą musieli o nie zawalczyć, a nawet zapłacić wysoką cenę za swoje szczęście.

    Mistrz Walk, by uratować ukochaną, dobija targu, który zagraża całej ludzkości. Severo musi zabić osiem milionów osób. Czy życie Ariadny jest warte tak ogromnej ilości zmarłych? Severo nawet się nie zastanawia, to jego serce podejmuje decyzję. Kobieta jego życia jest ciężko chora, a on nie potrafi patrzeć, jak znowu ją traci. Jest w stanie zrobić wszystko, aby przywrócić jej zdrowie.

    Jesteś przyczyną jej choroby, ale też jej jedynym lekarstwem i nadzieją.

    Walka o ukochaną nie jest jedynym zmartwieniem głównego bohatera. Dostaje propozycję powrotu na tron i odzyskanie tytułu Cesarza, którego nie czuje się godny. Severo codziennie zabijając setki ludzi, by, paradoksalnie, uratować jedno życie, jednak dla niego to najcenniejsze, staje się potworem. Mrok i Ciemność stają się jego najbliższymi. Czy to wszystko jest tego warte? Czy nasi bohaterowie powinni pragnąć wspólnego życia, jeśli wiedzą, jak wysoką cenę muszą za to zapłacić? Czy na pewno są sobie przeznaczeni? A może Ariadna stanie przed ołtarzem z kimś, w kogo sercu jest jedynie Światłość, z kimś, kto nosi tytuły, pozwalające mu na proszenie o rękę tak wysoko urodzonej damy? Severo nie ma nic, poza szaleństwem i miłością, którą darzy Ariadnę. Czy jest to wystarczające, aby ta dwójka miała szansę na szczęśliwe i spokojne życie?

    Przyznaję, pierwszy tom całkowicie mnie pochłonął, drugi również, jednak trochę mniej. Ulubioną częścią tej książki jest jednak to, co znalazłam po jej zakończeniu. Opowiadanie nazwane "Zapisane w toni", opowiadające o przygodach sióstr: Lukrecji i Mityleny, które pięknie ukazuje przekorne działanie Przeznaczenia. Ten krótki fragment nowej historii uświadomił mi, jak chętnie przeczytałabym coś jeszcze spod pióra duetu autorek dylogii "Klątwa Przeznaczenia".

    Uwielbiam sposób, w jaki autorki zbudowały świat przedstawiony w tych książkach. Opisy pomieszczeń, strojów, krajów, magów. Wymyślne spiski przeciwko naszym bohaterom, zbrodnie, zabójstwa - dzieje się naprawdę sporo! Czasami trudno nadążyć za akcją, ale uwierzcie, to nie jest powieść, przy której będziecie się nudzić. Jestem całkowicie oczarowana i urzeczona tą serią. Na takie książki warto czekać, o takie książki warto walczyć.

    Cieszę się niezmiernie, że miałam przyjemność patronować temu tytułowi, gdyż po przeczytaniu pierwszego tomu, długo czekałam na kontynuację niezwykłych przygód Severa i Ariadny. 

    Kolejnym plusem jest to, że jest to książka polskich autorek, co powinno Was ostatecznie przekonać po sięgnięcie po ten przykład fantastyki.

    Premiera już 25 października.
    Share
    Tweet
    Pin
    1 komentarze

    Alex jest sam, odkąd jego żona zostawiła go kilka lat temu. Jego kumple widzą, jak bardzo brakuje mu drugiej osoby, dlatego namawiają przyjaciela do założenia konta w serwisie randkowym. To tam Alex trafia na bloga o samotności. Autorka, podpisująca się jedynie inicjałami LBH, w prosty, ale pełen uczuć sposób pisze o skutkach braku drugiej połówki. Przytacza wyniki badań na ten temat, ale też dzieli się własnymi emocjami. To urzeka Alexa. Czyta jej wpisy z zafascynowaniem i wyczekuje kolejnego postu. W każdym z nich szuka wskazówek, kim jest autorka bloga, gdzie mieszka, jak brzmi jej imię. Kiedy LBH pisze, że po Nowym Roku przeprowadza się, Alex wie, że to jego jedyna szansa, aby odnalazł tę kobietę. Z listą kilku szczegółów wypisanych ze wpisów LBH Alex rusza w podróż do małego zimowego miasteczka w poszukiwaniu kobiety swojego życia.

    (...) prawdziwym problemem nie jest życie w pojedynkę, lecz samotność. Różnica pomiędzy samotnym życiem a samotnością polega na tym, że pierwsze istnieje w świecie fizycznym, a drugie w sercu. Człowiek może być sam, ale wcale nie musi być samotny, i na odwrót.

    Mężczyzna tak naprawdę nie ma planu. Nie wie, co zrobi, jeśli trafi do drzwi blogerki. Nie zastanawia się nad tym, bo wie, że poszukiwania nie będą łatwe, nawet pomimo faktu, że miasteczko, w którym prawdopodobnie mieszka LBH jest niewielkie.

    To, co urzekło mnie w "Tajemnicy pod jemiołą" to cytaty, które musiałam Wam wypisać, bo naprawdę są warte podzielenia się nimi. Jeden z nich zamierzam zapisać sobie nad biurkiem. Po raz pierwszy czytałam książkę autorstwa Richarda Paula Evansa, ale raczej nie ostatni. Autor zdecydowanie zachęcił mnie do sięgnięcia po inne jego powieści. Znakomicie włada piórem, potrafi zainteresować i zachwycić. 

    Muszę wspomnieć o niezwykłych postaciach drugoplanowych. Evans zadbał o każdy szczegół, uwierzcie mi. Nie skupił się jedynie na głównych bohaterach, dopieścił również każdy detal postaci dalszych. Dzięki temu poznajemy fantastyczne osoby oraz ciekawe anegdotki i wzruszające historie z ich życia. Za to należy się ogromny plus autorowi, bo niejednokrotnie czytałam powieści, w których postacie poza głównymi bohaterami byli po prostu nijacy. Tutaj coś takiego nie ma miejsca.

    "Tajemnica pod jemiołą", jak sam tytuł wskazuje, jest książką o tematyce świątecznej, a zapach choinki i ciepło kominka czuć podczas lektury tej historii. Nie wiem, kiedy powinno się rozpocząć czytanie świątecznych książek i słuchanie tego typu piosenek, pewnie jeszcze jest na to za wcześnie, ale kto by się tym przejmował. Jestem typem osoby, która chętnie posłucha "Last Christmas" w lipcu, więc zdecydowanie nie uważam, aby na czytanie "Tajemnicy pod jemiołą" było za wcześnie. ;)

    Nie poddawaj się. Na świecie jest mnóstwo nieodkrytych skarbów. Większość z nich to ludzie.

    Evans nie poruszył mojego czytelniczego serca historią o znalezieniu miłości przez internet. Nie. Taka opowieść w jego książce właściwie nie ma miejsca, nie dajcie się zmylić opisowi. Fabuła skupia się tutaj na poszukiwaniach, niesłabnącej nadziei na odnalezienie bratniej duszy. Wpisy LBH dotknęły mnie do żywego, są proste, ale jednocześnie przepełnione szczerością, są jej wyznaniem, które pewnie dotyczy większości z nas. Tę książkę powinniście przeczytać chociażby dla tego przesłania dotyczącego samotności. To nie jest zwykła opowieść o tematyce świątecznej, zaufajcie mi. To książka, w której każdy znajdzie coś dla siebie. 

    "Tajemnica pod jemiołą" zdobywa cztery kostki czekolady. Mam nadzieję, że nie zawahacie się po nią sięgnąć. :)

    A w komentarzach piszcie, kiedy jest odpowiednia pora na świąteczne książki. :)

    Premiera "Tajemnicy pod jemiołą" już 14 listopada. 
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.
    Share
    Tweet
    Pin
    6 komentarze
    Nowsze Posty
    Starsze Posty

    Bookstagram

    Patronat

    Patronat

    Czekoladowa Skala

    Czekoladowa Skala

    Wybierz coś dla siebie

    • artykuł (15)
    • cytaty (23)
    • hate-love (18)
    • Kalendarze/dzienniki (4)
    • Kryminał/sensacja/thriller (38)
    • Literatura dla dzieci (2)
    • Literatura fantastyczna (37)
    • Literatura historyczna (13)
    • Literatura kobieca (195)
    • Literatura młodzieżowa (81)
    • Literatura piękna (1)
    • Literatura świąteczna (13)
    • Literatura współczesna (7)
    • Patronat (13)
    • Poezja (4)
    • Reportaż (1)
    • wywiad (4)

    Najpopularniejsze

    • Zostawiłeś mi tylko przeszłość
      (...) wiedz, że mi przykro, ale nie bądź na mnie zły, że znowu to wszystko przeżywam. Zostawiłeś mi tylko przeszłość. Tak to się wszyst...
    • Karminowe serce
      Czasami, kiedy wszystkie drogi prowadzą donikąd, ucieczka wydaje się jedynym rozwiązaniem. Brakuje słów, żeby wytłumaczyć to, co było. Br...
    • Bookstagram. Jak zacząć?
      2 października 2018 roku minął rok odkąd prowadzę bookstagrama. Zakładając konto na Instagramie, nie przypuszczałam, że osiągnie ono tak ...

    Archiwum

    • ►  2023 (8)
      • ►  marca (2)
      • ►  lutego (4)
      • ►  stycznia (2)
    • ►  2022 (42)
      • ►  listopada (4)
      • ►  października (5)
      • ►  września (3)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (5)
      • ►  czerwca (2)
      • ►  maja (4)
      • ►  marca (3)
      • ►  lutego (8)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2021 (51)
      • ►  grudnia (9)
      • ►  listopada (4)
      • ►  października (1)
      • ►  września (3)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (4)
      • ►  czerwca (3)
      • ►  maja (6)
      • ►  kwietnia (3)
      • ►  marca (4)
      • ►  lutego (8)
      • ►  stycznia (5)
    • ►  2020 (71)
      • ►  grudnia (5)
      • ►  listopada (3)
      • ►  października (10)
      • ►  września (12)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (4)
      • ►  czerwca (5)
      • ►  maja (2)
      • ►  kwietnia (5)
      • ►  marca (13)
      • ►  lutego (10)
      • ►  stycznia (1)
    • ►  2019 (55)
      • ►  grudnia (1)
      • ►  listopada (6)
      • ►  października (2)
      • ►  sierpnia (6)
      • ►  lipca (7)
      • ►  czerwca (4)
      • ►  maja (5)
      • ►  kwietnia (8)
      • ►  lutego (15)
      • ►  stycznia (1)
    • ▼  2018 (85)
      • ▼  grudnia (4)
        • 365 dni cudowności & Cudowny Chłopak Dziennik
        • Drzewo anioła
        • O pisaniu na chłodno
        • Gdybym wiedziała
      • ►  listopada (6)
        • Być może kiedyś
        • Zakochane Zakopane
        • Bez złudzeń
        • Skandal
        • Niechciany gość
        • Wszystkie nasze obietnice
      • ►  października (6)
        • Korona Przeznaczenia
        • Tajemnica pod jemiołą
      • ►  września (9)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (19)
      • ►  czerwca (5)
      • ►  maja (8)
      • ►  kwietnia (8)
      • ►  marca (6)
      • ►  lutego (6)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2017 (65)
      • ►  grudnia (7)
      • ►  listopada (7)
      • ►  października (4)
      • ►  września (5)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (9)
      • ►  czerwca (8)
      • ►  maja (5)
      • ►  kwietnia (4)
      • ►  marca (4)
      • ►  lutego (4)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2016 (21)
      • ►  grudnia (4)
      • ►  listopada (8)
      • ►  października (9)
    Facebook Instagram Pinterest

    Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates