Ucieczka z martwego życia


"Ucieczka z martwego życia" zachęca okładką, intryguje tytułem, ciekawi opisem. Zapowiada się na naprawdę dobrą książkę, ale niestety mnie rozczarowała.

Brenner to nauczyciel muzyki oraz niemieckiego. Kiedyś grał w zespole, jednak wyrzucono go z niego, z czym do tej pory nie może się pogodzić. Solidarnie razem z nim odszedł Charlie, czarnoskóry Niemiec i zarazem najlepszy przyjaciel Brennera. 

Życie nauczyciela muzyki ma odmienić niezwykle utalentowany uczeń - Rauri. Brenner już planuje, że będzie jego menadżerem i wróci do świata muzyki i wielkich pieniędzy. Jak to wszystko się potoczy?

Nie wiemy, dlaczego śnimy, a często także, dlaczego nie pamiętamy, co nam się śniło. Nie wiemy, czy gdzieś tam czeka na nas wielka miłość. Nie wiemy, czy gdzieś tam czeka na nas tysiąc wielkich miłości. Nie wiemy, kiedy umrzemy, a także nie wiemy dlaczego. Nie wiemy, czy umrzemy osamotnieni, czy szczęśliwi.
Naszą egzystencją jest cały kosmos niewiedzy. W zasadzie mamy życie do dupy, jako że końcem jest śmierć, a przez to koniec jest zawsze zły. Wszystko, co możemy zrobić, to wyprzeć ten fakt i mieć nadzieję, że nie będzie tak źle. Naszym zdaniem może być tylko jedno: zakłamywanie własnej niewiedzy. Musimy zapomnieć, aby nie zwariować. Musimy odpuścić. Musimy poddać się życiu, bezbronnie wydać się na jego pastwę, aby nie oszaleć.
Nasze możliwości jako ludzi są ograniczone. Możemy sobie pooglądać trochę telewizję, popieprzyć, wyjść na miasto i stworzyć nieco sztuki, ale prawdopodobnie nawet Requiem Mozarta czy Hamlet widziane z kosmosu są odpadkami, ludzkimi odpadkami, nad którymi istoty wyższe czy każda pozaziemska inteligencja tylko pokręcą głową.
Co więc należy robić? Naćpać się do imentu? Zabić? Oglądać telewizję i mieć nadzieję, że jakoś to w miarę spokojnie minie?
Uważam, że śmiech to właściwa reakcja, być może najlepsza. I być może miłość (...)

Obiecano nam piękną, wakacyjną opowieść o tym, że wszystko jest możliwe. A co dostaliśmy? Historię może i z ważnym przesłaniem, jednak podaną w nudnej i mało interesującej formie. Nigdy nie czytałam tak długo książki, a raczej nie męczyłam się tak długo z książką, jak z "Ucieczką z martwego życia".

Narrator, a jednocześnie autor, ujawnia nam się kilka razy i zdradza szczegóły powstawania książki, jego rozmowy z Brennerem, ustalanie szczegółów, intymne rozmowy. To nadaje wyjątkowego klimatu książce, jednak nie zmienia faktu, że fabuła nie wciąga. Mamy kilka dziwnych sytuacji, jak uczeń z bronią, opis dwa razy przejechanego psa, czy życiowa podróż bohaterów do Stambułu, podczas której siłą napędową są narkotyki, więc nie brakuje adrenaliny.

Mimo to ta książka nie przypadła mi do gustu. Autor chciał nam opowiedzieć wzruszającą historię o tym, że nawet kiedy nasze życie jest szare i nudne, a na horyzoncie nie widnieje żadna szansa na zmiany, to zawsze jest nadzieja. Możemy uciec z naszego martwego życia, a możliwość na tę ucieczkę, odmianę, może pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie. Niemniej sposób w jaki Benedict Wells to przekazał, sprawił, że ziewałam na co drugiej stronie. Tak, wiem, że ta książka to jedna wielka metafora, ale dla mnie jest mało interesująca.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.

Może zainteresuje Cię również

5 komentarze

  1. Skoro nie polecasz,odpuszczam. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również sobie odpuszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No szkoda że książka aż tak nudzi, bo fabuła zapowiada się rzeczywiście intrygująco, jednak odkrywanie metafor nie jest raczej moim ulubionym zajęciem, więc też dam sobie spokój z tą lekturą. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. a mnie trochę zaciekawiła, więc jej nie przekreślam :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja pewnie też się na nią nie skuszę. Mam obecnie tyle lektur na stosie wstydu, że nie chcę jeszcze dokładać takiej, która potrafi porządnie znudzić 😀

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za aktywność na blogu. Miłego dnia. :)