Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • STRONA GŁÓWNA
  • O AUTORCE
  • SPIS RECENZJI
  • WSPÓŁPRACA
  • MÓJ BOOKSTAGRAM
  • PATRONATY
  • ARTYKUŁY
    • Wizyta w studio Harry'ego Pottera
    • Co podarować książkoholikowi na święta?
    • Bookstagram - jak zacząć?
    • 21 ulubionych książek na 21 urodziny
    • Podróż z książką
    • Czytelnicy polecają świąteczne książki
    • Blogerzy polecają świąteczne książki
    • Jak poradzić sobie z lekturami szkolnymi?
    • Co blog zmienił w moim życiu?
    • O BOOKSTAGRAMIE
    • CYTATY
    Facebook Instagram Pinterest

    Książki Dobre Jak Czekolada | blog z recenzjami książek

     
    Niegrzeczny prezes Weronika Jaczewska recenzja

    ❗ Uwaga, recenzja może zawierać spoilery.

    "Niegrzeczny prezes" to połączenie wszystkich utartych schematów i typowych tekstów, które znajdziecie w słabych powieściach. Ta mieszanka sprawia, że chciałam rzucać książką. Schemat na schemacie. Płytkie teksty. Żadnych niespodzianek. Akcja tak przewidywalna, że ma się wrażenie, że już się to czytało. I owszem, bo to już było.

    Gdybyśmy stworzyli listę oklepanych wydarzeń i wypowiedzi z literatury, jestem przekonana, że znaleźlibyście je wszystkie w "Niegrzecznym prezesie":
    ✔️ wpadniecie na prezesa (nie zdając sobie sprawy, że to prezes),
    ✔️ wylanie kawy,
    ✔️ ukrywanie się przed firmą,
    ✔️ zmiany zdania o 180 stopni,
    ✔️ "Nie uciekałem od ciebie...",
    ✔️ "Nie jestem romantykiem, ale będę nim dla ciebie",
    ✔️ "- To było...
    - Wiem."

    Tak, jest mnóstwo książek, których akcja rozpoczyna się od rozlania kawy. Ale w dobrej powieści na tym skończą się oklepane schematy i autor pokazuje swoją historię, udowadnia swoją oryginalność. Opowiada coś swojego. W "Niegrzecznym prezesie" nie ma nic nowego. Wszystko już gdzieś kiedyś było. To zlepek scen z innych powieści, a nie coś nowego.

    A przecież nawet literaturę erotyczną można napisać kreatywnie i zaskoczyć czytelnika. Nie trzeba powielać tych samych oklepanych tekstów i scen, które już mogą się wręcz znudzić czytelnikowi, bo czytają o nich po raz kolejny.

    Ale to nie koniec — zachowanie bohaterów wręcz męczy czytelnika. Jest między nimi idealnie, a chwilę później kłócą się o to samo, co kilka dni wcześniej, rozstają się (tym razem już definitywnie i ostatecznie jak w "Milionerach"), po to, aby za chwilę do siebie wrócić i powtórzyć cały cykl. Trochę przypominało mi to "After".

    Pojawił się też tutaj brak konsekwencji. Główny bohater najpierw twierdzi, że o jego prawdziwej historii nie wie nikt, potem, że wie tylko kilka bliskich osób, a następnie, że tylko jego najbliższy przyjaciel. Żałuję, że nie zapisałam sobie numerów stron, na których pojawiały się te sprzeczne informacje.

    Na dodatek pojawiło się kilka błędów, które nie zostały wyłapane w redakcji — głównie wypowiedzi, niezaczynające się od nowego wersu, przez co trudno się czytało dialogi.

    Może się czepiam. I pewnie tak jest. Ale dla mnie czytanie "Niegrzecznego prezesa" nie było rozrywką. Często sięgam po niegrzeczne książki, ale cenię sobie oryginalność, której tutaj zdecydowanie zabrakło.

    Nie lubię pisać negatywnych opinii. Rzadko mi się to zdarza, bo potrafię wybrać książki, które są w moim stylu. Ale czasami ta metoda zawodzi. I tak było tym razem. ☹️


    Poniżej sprawdzisz, gdzie w najlepszej cenie kupisz recenzowaną książkę.
    Share
    Tweet
    Pin
    1 komentarze
    She's With Me. Razem wbrew światu

    Nie możesz się do nikogo zbliżyć. Musisz zostać niezauważona.

    Takie ostrzeżenie każdego dnia słyszy Amelia od swojej matki. Każdego dnia, jeśli jej matka jest w domu. Amelia musi ukrywać się pod fałszywą tożsamością, ponieważ ściga ją niebezpieczny człowiek żądny zemsty. To już kolejne imię i nazwisko, kolejna szkoła, kolejny nowy start. Tym razem Amelia zamierza się nie wychylać i pozostać bezpieczna w ukryciu.

    Problem polega na tym, że od pierwszego dnia jej zachowanie przeczy postanowieniu, by się nie wychylać. Dziewczyna rzuca się w oczy i wywołuje konflikty.

    Moim zdaniem w tej książce jest za dużo nastoletnich dram. To taka trochę telenowela. Co więcej — w jednej chwili bohaterka wspomina, że ma tak posiniaczony brzuch, że boli ją nawet oddychanie, w drugiej chwili z całej siły rzuca się w ramiona chłopaka. Nie była przed chwilą okrutnie obolała?

    Jej matka jest stewardesą i zazwyczaj nie ma jej w domu. To trochę dziwne, skoro na jej córkę poluje niebezpieczny mężczyzna, prawda?

    "She's with me" to książka o niewykorzystanym potencjale. Tę historię można było opowiedzieć lepiej. Bohaterowie mogliby zachowywać się dojrzalej, stosowniej do sytuacji. Jestem świadoma, że to nastolatkowie, ale kiedy po raz kolejny zmieniasz tożsamość, aby nie dopadł cię mężczyzna, który planuje cię zabić, to raczej nie myślisz o pójściu na imprezę czy nielegalne wyścigi, prawda?

    Wisienką na torcie są błędy językowe oraz liczne literówki, które pokazywałam Wam na stories. Gdzie była korekta?

    Niestety tego tytułu Wam nie polecę. Nie planuję też czytać drugiego tomu. Ten tytuł oceniam na jedną kostkę czekolady.


    Poniżej sprawdzisz, gdzie w najlepszej cenie kupisz tę książkę.
    Share
    Tweet
    Pin
    No komentarze

    Love-Hate, Hate-Love, Anna Wolf

    Kto mnie zna, wie, że uwielbiam wątek hate-love, więc jak mogłabym przejść obojętnie obok książki "Love-hate, hate-love"?

    Oglądaliście film "Och, życie"? Czytając powieść Anny Wolf, od razu miałam przed oczami tę historię. Mel i Nicka w młodości łączyło uczucie, ale los sprawił, że musieli się rozstać. On obwinia ją, ona jego. Najrozsądniej byłoby zejść sobie z oczu, niestety nie jest to możliwe. Brat Nicka poślubił siostrę Mel, więc spotykają się co kilka lat na uroczystościach rodzinnych.

    Spotkania te są pełne jadu, ponieważ oboje są dla siebie okrutni i nie szczędzą sobie przykrych słów. Tym razem nie jest inaczej. Kolejna rocznica ślubu ich bliskich sprawia, że ich drogi ponownie się krzyżują.

    To wtedy dochodzi do tragicznego wypadku, w którym ginie siostra Mel i brat Nicka. Dzieci mogą zostać pod opieką tej dwójki, tylko jeśli wezmą ślub.

    Mel i Nick stają przed trudnym wyborem. Jeśli zgodzą się na małżeństwo dla dobra dzieci, czy nie pozabijają się pierwszego dnia?

    Byłam pozytywnie nastawiona do tej historii, ale czekało mnie rozczarowanie.

    Historia wciąga, ale jest pełna dość absurdalnych zdarzeń. Główna bohaterka ciągle mdleje. Zarówno Mel, jak i Nick, uwielbiają niedopowiedzenia, które powodują mnóstwo konfliktów. Wielokrotnie kwestionowałam ich zachowanie, które wydawało mi się zupełnie bezsensowne. Co więcej - mężczyzna kilkukrotnie prosi o rozmowę na poważny temat, by za chwilę stwierdzić, że jednak jest to nieistotne.

    Kolejny wątek, który moim zdaniem był potraktowany po macoszemu to żałoba dzieci, a raczej dziecka, bo synek był zbyt mały, aby zapamiętać rodziców. Ale dziewczynka miała 4 lata, więc powinna tęsknić za rodzicami. Tymczasem po płaczu przy tłumaczeniu, co stało się z jej mamą i tatą, nie powrócono do tego tematu. W dodatku 4-latka w naprawdę krótkim czasie zaczęła mówić do rodziców chrzestnych "mamo" i "tato". Wydaje się to zbyt idealne, aby było prawdziwe.

    Najciekawsza jest jednak narracja. Autorka zdecydowała się na trzecioosobową, ale to w moim odczuciu wyszło to dość nieudolnie. Jedno zdanie odnosi się do Nicka, kolejne zaś do Mel. Uwierzcie, że po kilku takich szybkich zmianach można się zagubić.

    Miałam też zastrzeżenia do korekty. Wyłapałam kilka błędów stylistycznych, które nie powinny mieć miejsca.

    Podsumowując - niestety nie uważam "Love-hate, hate-love" za udaną książkę, ale biorąc pod uwagę liczne pozytywne opinie i wysoką ocenę na Lubimy Czytać, jestem świadoma, że niewiele osób podzieli moje zdanie.

    Ode mnie jedna kostka czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłemu.

    Poniżej możecie sprawdzić, gdzie kupicie tę książkę w najlepszej cenie.
    Share
    Tweet
    Pin
    1 komentarze

    Uwaga: recenzja zawiera spoilery (zdradzam fabułę książki), ponieważ szczegółowo omawiam to, co przeszkadzało mi w tej książce.

    Ostatnio mam pecha do książek, które debiutowały na Wattpadzie i odniosły tam spory sukces. Moim zdaniem nie wszystko to, co jest popularne na Wattpadzie, powinno być wydawane, ponieważ Wattpad rządzi się swoimi prawami. I niekoniecznie to, co cieszyło się uznaniem użytkowników Wattpada, odniesie sukces na rynku wydawniczym.

    Przejdźmy do szczegółów.

    Tym razem główna bohaterka ma 22 lata, więc oczekiwałam od niej pewnej dojrzałości. Co więcej - mamy tu też ważną postać po trzydziestce. Niestety książka ta pokazuje, że wiek nie świadczy o dojrzałości.

    Keith traci pracę w pubie, więc desperacko zaczyna szukać pracy. Ma wyjątkowe szczęście, ponieważ w pośredniaku błyskawicznie odnajduje ofertę opiekunki. Zgłasza się na rozmowę kwalifikacyjną, która jest przeprowadzona w luksusowej siedzibie firmy, a jej szef, Rick, jest bardzo przystojny.

    Jak się domyślacie - dziewczyna bez żadnych kwalifikacji w tym zawodzie, bez udowodnionego doświadczenia, ma zająć się dzieckiem bogatego biznesmena, który wystawił ofertę pracy dla niani w zwyczajnym pośredniaku. Pewnie, czego ja się czepiam.

    5-letnia Grace, nad którą opiekę ma sprawować Keith, miała być małym diabłem. Przynajmniej tak twierdził Rick, jej ojciec. Ostrzegał nianię przed charakterem jego córki. Grace okazała się względem Keith miła i chętna do zabawy. Jasne. Co za niespodzianka.

    Fabuła sobie momentami zaprzeczała. Keith została zatrudniona, ponieważ ewidentnie był problem z opieką nad dzieckiem. Jakiś czas później okazywało się, że dziewczyna ma kolejny wolny dzień, bo Grace może zająć się gospodyni. Skoro tak, to po co było zatrudniać nianię?

    Keith potrzebowała pracy, aby opłacić mamie leki na chore serce. Tak właściwie o tej chorobie nie ma wspomniane nic więcej. Pisarka pozostawiła nas tylko z informacjami o chorym sercu, a później mama Keith leci samolotem do przyjaciółki. Ale pracować nie może. Na leki pieniędzy nie ma, na lot są!

    Choroba Grace również pojawia się dosłownie znikąd. A co najważniejsze - 5-letnia dziewczynka z poważną chorobą wygania swojego ojca ze szpitala i chce być sama. A ojciec wzorowo słucha polecenia córki i idzie na lody z opiekunką Grace. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.

    Już nie wspominam o scenach, kiedy bohaterowie się kłócą, pomiatają sobą, mówią sobie obrzydliwe rzeczy, a następnie się godzą i wszystko jest okej. Pozostawię to bez komentarza.

    Myślałam, że może skok w czasie uratuje tę książkę, ale tak się nie wydarzyło. Ponownie zaskakują nas wydarzenia, które są oderwane od rzeczywistości. Keith dzięki przyjacielowi otrzymuje pracę marzeń, ale autorka nie przybliża nam jej specyfiki. Wiemy jedynie, że gdy wraca do domu, na odległość musi podpisywać jakieś umowy, ale dzięki temu stać ją na mieszkanie w penthousie. Powiedzcie mi, gdzie mam złożyć podpis, aby tak poprawić swoje warunki życiowe?

    Po przeprowadzce obiecała małej Grace, że będzie się z nią widywać regularnie, a w ciągu dwóch lat odwiedziła ją 3 razy. Ale przecież dziewczynka tyle dla niej znaczyła!

    Kolejna niedopracowana i pełna sprzeczności postać to matka Grace, która pojawia się znikąd, niszczy wszystkim życie, a następnie dostaje objawienia, że jest złym człowiekiem i się nawraca. Ach, żeby życie było takie proste!

    Nigdy nie powiem, że książki, które debiutowały na Wattpadzie, są złe. To za duża generalizacja. Chciałabym jednak zauważyć, że często użytkownikami tej platformy są młode osoby, które kreują bohaterów starszych od siebie. Piszą o tym, czego jeszcze nie do końca rozumieją. W ten sposób powstają bardzo infantylne historie. Nie wiem, ile lat miała Anita Rafalska, kiedy pisała "I'm a babysitter", więc nie mam pewności, czy było tak w tym przypadku, ale niewątpliwie historia ta jest niedopracowana. Jej czytanie nie jest łatwe, chociażby ze względu na błędy stylistyczne.

    Poniżej przykładowy fragment:
    "Wyszykowałam się i postanowiłam urządzić Rickowi taką awanturę, że w końcu zrozumie, jak dziecinnie się zachował. Na moje szczęście Drake zatankuje moje auto już zaraz. Za pół godziny był pod moim domem. Powiedziałam, że wszystko wyjaśnię mu jutro, oddałam pieniądze za paliwo i podziękowałam za pomoc. Uratował mój plan."

    Zdania są krótkie i nieskomplikowane. Kreacja bohaterów pozostawia wiele do życzenia, natomiast fabuła, jak już wspomniałam, jest bardzo chaotyczna i kiepsko zaplanowana. Męczyłam się, czytając tę książkę. Niestety. To nie moje klimaty, a szkoda, bo opis (jak zawsze) zapowiadał świetną historię. Czy osoby piszące opisy książek, mogą same zabrać się za pisanie powieści? Proszę!

    Nie przedłużając - "I'm a babysitter" oceniam na jedną kostkę czekolady.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłemu.

    A gdybyście chcieli się jednak przekonać, czy Wasze zdanie jest inne niż moje, poniżej macie tabelkę z informacją, gdzie kupicie książkę w najlepszej cenie.

    Share
    Tweet
    Pin
    12 komentarze

    Olivia i Mike są wrogami od dzieciństwa. Kiedyś dokuczali sobie w szkole. Wzajemne psikusy wypełniały ich codzienność. Sklejanie butów czy obcinanie włosów nie było dla nich niczym nadzwyczajnym. Ich misją zawsze była zemsta. To wszystko skończyło się, kiedy Olivia wyjechała do szkoły z internatem.

    Kiedy dziewczyna wraca do rodzinnego miasta po latach, nie poznaje Michaela, a on nie kojarzy jej. Los postanawia się nimi zabawić i sprawia, że muszą razem zamieszkać. Jak wielką katastrofą to się zakończy?

    Opis brzmiał bardzo zachęcająco. Widoczny wątek hate-love sprawił, że miałam wysokie oczekiwania co do "Bad Boys go to Hell". Historia ta odniosła również sukces na Wattpadzie, więc byłam przekonana, że czeka mnie świetny czas z tą książką.

    Nie mogłam się bardziej mylić.

    Autorka była bardzo niekonsekwentna i gubiła się w tym, co pisała. Najpierw nasz bohater nie był za bardzo umięśniony, za chwilę dziewczyny zachwycały się jego wysportowanym ciałem. Główna bohaterka nie mogła się napatrzeć na widok chłopaka bez koszulki. Na koniec jego ojciec stwierdził, że jego syn nie jest sportowym typem. Można się pogubić już w opisie bohatera.

    Olivia nie wie, czego chce. Jej zachowanie mnie doprowadzało do szału. 18-latka zachowywała się bardzo niedojrzale. Była w związku, ale wielokrotnie całowała się z innym chłopakiem, po czym go odpychała, mówiąc, że nie chce zdradzić swojego partnera. Długo nie utrzymywała swojego postanowienia i szybko lądowała w ramionach Michaela.

    Brakowało mi chemii między bohaterami. Niby się nienawidzili, za chwilę się całowali, a na koniec (uwaga spoiler, ale to logiczne, że tak się skończy książka, więc dużo nie stracicie, czytając dalej) zostali parą. Jak do tego doszło - nie pytajcie mnie. Nie widziałam tam żadnego budowania relacji. Bum i nagle wyznania miłości. A one mogą zaskoczyć czytelnika. Ja się ich nie spodziewałam. Autorka kiepsko sobie poradziła w tej kwestii.

    Ale najwięcej zastrzeżeń mam do scen przemocy i wyzwisk, których nie brakuje. Mnóstwo było też szczeniackich odzywek. Poniżej dwa fragmenty.

    "- Nie będę się powtarzać, gówniaro. - warknął. Mocniej zacisnął rękę na mojej szyi, a mnie zaczęło brakować tlenu."

    "Jak na ciebie patrzę, to mi ziemniaki w piwnicy gniją".

    Ach! Zapomniałabym o wisience na torcie, czyli scenie pierwszego razu. Kompletnie oderwana od rzeczywistości. Lekkie ukłucie, chwilę później orgazm, zero krwawienia, następnego dnia żadnego dyskomfortu. Ja rozumiem, że każdy organizm jest inny i inaczej reaguje, ale to przypominało mi opis jak z bajki.

    Dla mnie tego typu książki są szkodliwe. Młode dziewczyny mogą wzorować się na takich historiach. A tego bardzo bym nie chciała. To nie jest powieść, która daje dobry przykład. Wierzę, że można napisać świetną książkę o młodzieży ze scenami sexu i jednocześnie zrobić to realistycznie. Wierzę, że w książkach z wątkiem "od nienawiści do miłości" (hate-love) nie musi występować przemoc. To wszystko można zrobić na poziomie, którego tutaj zabrakło.

    Z przykrością przyznaje "Bad Boys go to Hell" jedną kostkę czekolady.

    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe.

    Poniżej sprawdzisz, gdzie kupisz recenzowaną książkę w najlepszej cenie.
    Share
    Tweet
    Pin
    2 komentarze

    "Niepokorna królowa" to kontynuacja "Króla bez skrupułów". Pierwsza część, mimo że jest to erotyk pełen brutalności, podobała mi się. Niestety, drugi tom całkowicie zaprzepaścił to dobre wrażenie.

    Keira wciąż należy do Mounta, nie jest w stanie zerwać umowy. Jej światem zatrzęsła informacja, że jej mąż jest cały i zdrowy, mimo że już dawno go pochowała. Mężczyzna grozi jej, chce od niej ogromnej sumy pieniędzy. Wtedy do akcji wkracza bohaterski Mount, a Keira zaczyna inaczej patrzeć na swojego tyrana.

    Brzmi źle i tak niestety jest. Wydawało mi się, że to jakiś odcinek telenoweli. Potwierdza to też mała objętość książki. 

    W drugim tomie Mount zaczyna zauważać, że zależy mu na Keirze, chce, aby i ona na niego inaczej spojrzała, nie tylko z nienawiścią. Stara się, by zmienić jej zdanie na jego temat, ale te próby kończą się różnym skutkiem. Najczęściej Keira jeszcze bardziej wpada w szał. On chce jej pomóc, by ją uszczęśliwić. Kobieta jednak jest dumna i nie chce przyjąć pomocy Mounta.

    Mount, na myśl, o którym drży całe miasto, jest pod coraz większym wpływem rudowłosej Keiry. Ludzie zaczynają to zauważać i być może odważą się, by wykorzystać ją jako słabość Mounta. Przewiduję, że tak właśnie będzie wyglądać z grubsza trzeci tom. Mnie chyba jednak wystarczy i zakończę czytanie tej trylogii na "Niepokornej królowej". To nie dla mnie.

    Przyznam się, że po zaledwie kilku dniach od przeczytania tej książki, mam problemy z opowiedzeniem, o czym była. Nie jest to historia, która zostaje z nami na dłużej. Najprzyjemniej wspominam rozdziały, które toczyły się w Irlandii. Bohaterowie nawet trochę pozwiedzali. Niestety jedynie Muzeum browaru Guinessa...

    Akcja jest zbyt przewidywalna, przypomina brazylijską telenowelę. Bohaterowie albo się kłócą, albo uprawiają seks. Nie ma nic pomiędzy. Już w recenzji pierwszego tomu uprzedzałam, że nie jest to książka dla każdego, nie brakuje w niej brutalności i ostrego języka. O ile byłam w stanie to znieść w "Królu bez skrupułów", to niestety dwa tomy z takim słownictwem to dla mnie stanowczo zbyt wiele. Wymiękam. Przyznaję jedną kostkę czekolady.
    Premiera 15 maja.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Editio.
    Share
    Tweet
    Pin
    1 komentarze

    "Ucieczka z martwego życia" zachęca okładką, intryguje tytułem, ciekawi opisem. Zapowiada się na naprawdę dobrą książkę, ale niestety mnie rozczarowała.

    Brenner to nauczyciel muzyki oraz niemieckiego. Kiedyś grał w zespole, jednak wyrzucono go z niego, z czym do tej pory nie może się pogodzić. Solidarnie razem z nim odszedł Charlie, czarnoskóry Niemiec i zarazem najlepszy przyjaciel Brennera. 

    Życie nauczyciela muzyki ma odmienić niezwykle utalentowany uczeń - Rauri. Brenner już planuje, że będzie jego menadżerem i wróci do świata muzyki i wielkich pieniędzy. Jak to wszystko się potoczy?

    Nie wiemy, dlaczego śnimy, a często także, dlaczego nie pamiętamy, co nam się śniło. Nie wiemy, czy gdzieś tam czeka na nas wielka miłość. Nie wiemy, czy gdzieś tam czeka na nas tysiąc wielkich miłości. Nie wiemy, kiedy umrzemy, a także nie wiemy dlaczego. Nie wiemy, czy umrzemy osamotnieni, czy szczęśliwi.
    Naszą egzystencją jest cały kosmos niewiedzy. W zasadzie mamy życie do dupy, jako że końcem jest śmierć, a przez to koniec jest zawsze zły. Wszystko, co możemy zrobić, to wyprzeć ten fakt i mieć nadzieję, że nie będzie tak źle. Naszym zdaniem może być tylko jedno: zakłamywanie własnej niewiedzy. Musimy zapomnieć, aby nie zwariować. Musimy odpuścić. Musimy poddać się życiu, bezbronnie wydać się na jego pastwę, aby nie oszaleć.
    Nasze możliwości jako ludzi są ograniczone. Możemy sobie pooglądać trochę telewizję, popieprzyć, wyjść na miasto i stworzyć nieco sztuki, ale prawdopodobnie nawet Requiem Mozarta czy Hamlet widziane z kosmosu są odpadkami, ludzkimi odpadkami, nad którymi istoty wyższe czy każda pozaziemska inteligencja tylko pokręcą głową.
    Co więc należy robić? Naćpać się do imentu? Zabić? Oglądać telewizję i mieć nadzieję, że jakoś to w miarę spokojnie minie?
    Uważam, że śmiech to właściwa reakcja, być może najlepsza. I być może miłość (...)

    Obiecano nam piękną, wakacyjną opowieść o tym, że wszystko jest możliwe. A co dostaliśmy? Historię może i z ważnym przesłaniem, jednak podaną w nudnej i mało interesującej formie. Nigdy nie czytałam tak długo książki, a raczej nie męczyłam się tak długo z książką, jak z "Ucieczką z martwego życia".

    Narrator, a jednocześnie autor, ujawnia nam się kilka razy i zdradza szczegóły powstawania książki, jego rozmowy z Brennerem, ustalanie szczegółów, intymne rozmowy. To nadaje wyjątkowego klimatu książce, jednak nie zmienia faktu, że fabuła nie wciąga. Mamy kilka dziwnych sytuacji, jak uczeń z bronią, opis dwa razy przejechanego psa, czy życiowa podróż bohaterów do Stambułu, podczas której siłą napędową są narkotyki, więc nie brakuje adrenaliny.

    Mimo to ta książka nie przypadła mi do gustu. Autor chciał nam opowiedzieć wzruszającą historię o tym, że nawet kiedy nasze życie jest szare i nudne, a na horyzoncie nie widnieje żadna szansa na zmiany, to zawsze jest nadzieja. Możemy uciec z naszego martwego życia, a możliwość na tę ucieczkę, odmianę, może pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie. Niemniej sposób w jaki Benedict Wells to przekazał, sprawił, że ziewałam na co drugiej stronie. Tak, wiem, że ta książka to jedna wielka metafora, ale dla mnie jest mało interesująca.


    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
    Share
    Tweet
    Pin
    5 komentarze

    "Mroczny duet" to druga i zarazem ostatnia część serii, którą zapoczątkowała "Okrutna Pieśń" (kliknij TUTAJ, aby przeczytać recenzję).

    Po zabójstwie ojca Kate rozpoczyna nowe życie. Poluje na potwory i czuje się z tym świetnie. Można powiedzieć, że otaczają ją przyjaciele, a ona nie jest już samotna. Narodziła się zupełnie nowa wersja Kate.

    (...) Kate znalazła cel, sens. I kiedy spogląda teraz na swoje odbicie w lustrze, nie widzi już smutnej, zagubionej czy samotnej dziewczyny. Widzi dziewczynę, która nie boi się ciemności.
    Dziewczynę, która poluje na potwory. I która jest w tym cholernie dobra.

    W tym czasie August staje na czele armii w Prawdziwości, co nie uszczęśliwia go. Odpowiedzialność, jaka na nim spoczywa wręcz go przeraża. Miasto pogrążone jest w wojnie między ludźmi a potworami czającymi się w ciemności. W dodatku pojawia się nowy rodzaj potwora i nikt nie wie, jak sobie z nim poradzić.

    Kate postanawia dołączyć do armii Augusta, jednak, czy dostanie na to pozwolenie? Czy uda im się połączyć siły i stworzyć tytułowy Mroczny Duet?

    August zauważa, że świat nie jest jedynie czarno-biały, a dzieli się na mnóstwo odcieni szarości. Czy będzie w stanie dalej karać swą pieśnią za grzechy?

    Jeśli czytaliście moją recenzję "Okrutnej Pieśni", wiecie, że tak naprawdę dopiero pod koniec akcja mnie porwała i zaczęło się coś dziać. Przez większość książki jednak byłam znudzona i niestety ta sytuacja powtórzyła się podczas czytania "Mrocznego Duetu". Szczerze mówiąc, gdybym nie wiedziała wcześniej, że drugi tom jest zarazem ostatnim tomem, nie domyśliłabym się tego po przeczytaniu "Mrocznego Duetu".

    Drugą część tej serii czyta się naprawdę szybko, jednak fabuła nie porywa. W całej tej książce może były dwa wydarzenia, które mnie zaintrygowały. Cała reszta sprawiła, że zastanawiałam się, ile jeszcze stron pozostało mi do końca. Wiem, że wielu z Was pokochało "Okrutną Pieśń", jednak ja nie jestem w tym gronie. Autorka raczej zraziła mnie do swojej twórczości. Jedyne, co podobało mi się to monologi postaci, które pojawiają się co jakiś czas w książce i urozmaicają jej treść.
    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

    Share
    Tweet
    Pin
    9 komentarze

    Dziewiętnastowieczna Francja. Dwudziestoczteroletnia Charlotte jest zaręczona z Victorem, razem są niezwykle szczęśliwi. Do czasu, kiedy mężczyzna otrzymuje propozycję pracy jako doradca samego cesarza Francji. Victor wyjeżdża do Wersalu, a Charlotte jest załamana. To wtedy jej matka zapoznaje ją z Franciszkiem, który uczy się na lekarza i pragnie uleczyć złamane serce pięknej dziewczyny. Charlotte długo się nie waha i próbuje zapomnieć o Victorze, walcząc o szczęście z przyszłym lekarzem.

    Victora brałam za ideał, a teraz ren jeden pocałunek zmienił wszystko. Zrozumiałam, że nie muszę być sama - że są inni mężczyźni, dla których mogłabym stracić głowę.

    Zaproszenie na bal w Wersalu zmienia całe jej życie. Wraz z Franciszkiem jedzie do Victora, aby wszystko z nim wyjaśnić. To tam poznaje cesarza, który od razu traci dla niej głowę. W ten sposób mamy czworokąt, a główna bohaterka skacze z kwiatka na kwiatek. 

    Będę cię uwodził. Kusił w każdy możliwy sposób. Ale uwaga, nie pocałuję cię. Pragnę, abyś ty zrobiła to pierwsza. Pragnę, abyś marzyła i śniła o moich ustach, które ciągle będą blisko twoich.

    Męskie postacie w tej książce wcale nie są lepsze od Charlotte. Podczas gdy ona wyraźnie się nie może zdecydować na jednego mężczyznę, każdy z nich obiecuje, że nie odda jej, będzie walczyć do końca, tymczasem przy pierwszej lepszej próbie, jej "ukochani" poddają się i uciekają (oczywiście, by za chwilę wrócić i zacząć czworokąt od nowa),

    "Pocałunek cesarza" miał potencjał. Wszystko zaczęło się naprawdę ciekawie, a ja byłam dobrych myśli. Początek mnie zauroczył, autorka świetnie opisuje chemię między bohaterami, jest ona wręcz namacalna. Rozumiem taką namiętność między dwójką, ale dziwię się, że Charlotte zakochała się w trzech mężczyznach i między nią a każdym z nich czuło się iskry. Moim zdaniem autorka tutaj przesadziła i było tego po prostu za dużo. 

    Niestety, żaden z bohaterów nie przypadł mi do gustu. Zachowanie Charlotte, Victora, Franciszka oraz cesarza były dziecinne i niezwykle mnie irytowały. Czasami czułam się, jakbym była świadkiem wydarzeń rodem z taniej telenoweli. Zwroty akcji były niewiarygodne i po prostu tanie?

    Charlotte zakochiwała się błyskawicznie i była przekonana o stałości swoich uczuć. Co trzy strony zmieniała swoich kochanków, gdy jeden wyjeżdżał, natychmiast biegła do pozostałej dwójki, a oni najpierw byli wściekli, potem jej wybaczali, myśląc, że znowu mają ją na własność. Chyba jeszcze nie spotkałam się z tak bardzo irytującym zachowaniem w książce. Niestety.

    Podsumowując - zaczęło się bardzo dobrze i mogło być ciekawie, jednak wydaje mi się, że autorka po prostu przedobrzyła. Za dużo romansów i wątków miłosnych, zbyt wiele skakania z kwiatka na kwiatek. Najsłabszą stroną książki "Pocałunek cesarza" są postacie, są słabo zaplanowane (matka Charlotte na początku była surową i nieco oschłą kobietą, za chwilę była matką roku, gdzie tu konsekwencja?), co niestety męczyło czytelnika. Pomysł na fabułę można uznać za obiecujący, jednak ten potencjał nie został wykorzystany, a szkoda.

    Co ciekawe, na Lubimy Czytać znajdziecie bardzo pozytywne opinie o tej książce, przykro mi, że jestem tą, która rozpoczyna krytykę, ale może to tylko moje odczucia. Jeśli jesteście ciekawi, czy i Wy podzielacie moje zdanie, przeczytajcie "Pocałunek cesarza" i sprawdźcie sami. :)

    Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorce - Sylwii Bachledzie.

    Share
    Tweet
    Pin
    5 komentarze

    Kiedy usłyszałam o "Przeklętych świętych", wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Moi ulubieni blogerzy polecali tę powieść, więc naprawdę miałam wysokie oczekiwania. Spodziewałam się interesującej młodzieżówki z odrobiną magii. A co dostałam? Historię nudną jak flaki z olejem...

    Miała być to opowieść o cudach i wierze w nie. Obiecywano nam zagadkowe miasteczko, ciekawe postacie, wciągające wątki i tajemnice. Niestety, tego w "Przeklętych świętych nie znajdziecie".

    W miasteczku Bicho Raro dzieją się cuda. Trójka nastolatków prowadzi swoją nielegalną rozgłośnię radiową w starej ciężarówce. Rodzina Soria rodziła się z umiejętnościami czynienia cudów, dlatego do ich domu przybywali wędrowcy z całego świata.

    My, Soria, musimy być ostrożni przy pątnikach, bo jeśli wpłyniemy na nich po pierwszym cudzie, ogarnie nas nasz własny mrok, a to jest coś strasznego, czego nikt nie chciałby ujrzeć, gorsze niż mrok kogokolwiek z nich.

    I dlatego rodzina cudotwórców nie zaprzyjaźnia się z osobami, szukającymi cudów. Nie rozmawiają z nimi, nie spędzają czasu, jedynie zapewniają schronienie i upragniony cud. Gdyby złamali te zasady i zbliżyli się do pątników, wpłynąłby na nich mrok, co już kiedyś się wydarzyło i było nauczką na wiele lat.

    Wy i każdy inny pątnik możecie pognać do Bicho Raro, aby otrzymać cud. "Cud", powiecie? Tak, cud. Cud, który sprawi, że wasz wewnętrzny mrok stanie się widoczny w niezwykły i szczególny sposób. Gdy już ujrzycie, co was dręczyło, możecie to przemóc, a następnie odejść wolni i spokojni.

    Najsmutniejsze jest to, że ta książka miała potencjał, ale autorka (którą możecie znać z "Króla kruków") go zmarnowała. "Przeklęci święci" zachwyca klimatem, lecz niestety tylko tym. Będąc w połowie tej historii, zastanawiałam się, czy akcja kiedykolwiek się rozkręci - odpowiedź brzmi "nie". Niby pod koniec już prawie coś się dzieje, ale "prawie" to słowo kluczowe. Tu wszystko jest na pół gwizdka, postacie, które mogłyby rozkochać w sobie czytelników, były nijakie i czasami zastanawiałam się, kto jest kim. Autorka tak kiepsko ich opisała, że naprawdę, nie dziwcie mi się. Obiecanych tajemnic nie odnalazłam. Po wciągającej fabule ani śladu. Tak, jak wspomniałam na początku - "Przeklęci święci" są po prostu nudni. Niestety, jest to dotychczas moje największe rozczarowanie 2018 roku i dlatego przyznaję jedynie jedną kostkę czekolady. A mogło być tak dobrze, bo zapowiadało się naprawdę wyjątkowo!

    Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Uroboros.

    Share
    Tweet
    Pin
    10 komentarze
    „Początek wszystkiego” zachwyca już samym tytułem. Potem czytelnik jest oczarowany szatą graficzną. I kiedy już sobie myśli, że treść jest na pewno jeszcze bardziej spektakularna, czeka go rozczarowanie. Bo ta książka, to największy gniot tego roku. Totalnie przereklamowana opowieść. Jedno wielkie rozczarowanie. Ale zastanówmy się, dlaczego tak się stało?

    Czasem myślę sobie, że na każdego czai się jego osobista tragedia. Że ktoś, kto właśnie kupuje mleko w piżamie albo dłubie w nosie na światłach, może być sekundę od katastrofy. Że każde życie, nieważne, jak zwyczajne, ma tę jedną chwilę, kiedy staje się wyjątkowe - chwilę, po której wydarzy się wszystko, co naprawdę ma znaczenie.

    Ta historia miała potencjał. I pewnie większość z Was też nabrała się na piękne opakowanie i interesujący opis na tyle książki. Pierwsze rozdziały nie są takie złe. Poznajemy Ezra i jego przyjaciela Tobyego, którzy w dzieciństwie przeżyli cóż... dość niezwykłą historię. Poczas wycieczki do Disneylandu na jednej z kolejek mężczyzna siedzący przed nimi wstał, w wyniku czego jego głowa została oderwana i wylądowała na Tobym. Tak, po czymś takim może się odechcieć wszelkich atrakcji.

    W każdym razie to wydarzenie było początkiem wszystkiego Tobiego. A co było tym etapem u Ezra? Tego mamy się dowiedzieć.

    Moja własna tragedia czekała na odpowiedni moment. Chciała uderzyć, kiedy już przyzwyczaję się do całkiem niezłego życia na zwyczajnych przedmieściach i przestanę oczekiwać, że przytrafi mi się coś ciekawego. Dlatego kiedy moja osobista tragedia wreszcie mnie znalazła, było już prawie za późno.

    Ezra po tym wypadku w Disneylandzie stał się popularny w szkole. Objął stanowisko przewodniczącego, chodził z najpiękniejszą dziewczyną w szkole, był wspaniałym sportowcem i cieszył się licealnym życiem, do czasu...



    Podczas jednej z imprez przyłapał swoją dziewczynę na zdradzie, po czym postanowił wrócić do domu. Niestety na zakręcie uderzył w niego samochód, a w wyniku tego wypadku kolano chłopaka zostało tak roztrzaskane, że czekały go operacje i rehabilitacje. Teraz porusza się z pomocą laski.

    Wakacje dobiegają końca, a w szpitalu nikt z przyjaciół go nie odwiedził. Czas zmierzyć się z samotnym szkolnym życiem. Nie ma szans już na kontynuowanie kariery sportowej. Musi pogodzić się i odnaleźć w nowej sytuacji. Tutaj na ratunek przybywa dawny kolega Toby oraz nowa uczennica w szkole Cassidy, która skrywa kilka sekretów.

    Wprawdzie w jej uśmiechu było coś takiego, że nie do końca jej ufałem, ale zaakceptowałam swoje szczęście. Nie byłem taki głupi, żeby wypuścić je z rąk.

    Cassidy przedstawiona jest jako małe dziwadło. W dzieciństwie wielokrotnie się przeprowadzała. Ostatnio uczyła się w szkole z internatem. Ubiera się w rzeczy, które licealistką kojarzą się z lumpeksem, a Ezrowi z Dumą i uprzedzeniem. Zna wiele dziwnych wyrazów. Do tego okazuje się, że Cassidy jest świetną mówczynią i ma na swoim koncie wiele sukcesów. Ostatecznie Ezra i Cassidy dołączają do klubu debatantów, którego przewodniczącym jest Toby.


    Właściwie tylko po wprowadzeniu do książki postaci Cassidy, wiemy, jak potoczy się dalej akcja. Ezra wyrwany ze swojego życia w szkolnej elicie, zauważy skromność, wyjątkowość i mądrość Cassidy, całkowicie zapominając o swojej dawnej miłości, szablonowej blondynce, cheerleaderce, niezbyt inteligentnej, ale nadrabiającej urodą Charlotte.

    Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze, iż Cassidy ukrywa ogroooomny sekret. I tak jak się możecie domyślać, ta tajemnica rozdzieli dwójkę kochanków, czyniąc z nich nieszczęśliwych, tragicznych bohaterów. Cóż za oryginalność...

    Życie jest tragedią. (...) Wiesz jak się kategoryzuje sztuki Szekspira, nie? Jeśli kończy się weselem, to jest komedia. A jeśli pogrzebem, to tragedia. Więc wszyscy żyjemy w tragedii, bo wszyscy skończymy tak samo, wcale nie na żadnym zasranym weselu.

    Czy wspominałam, że bystry czytelnik od razu wpadnie na to, co ukrywa Cassie? Ha! Pewnie każdy jest w stanie to odkryć. Naprawdę, nie było to żadnym zaskoczeniem dla mnie.

    Czytając "Ponad wszystko", okropnie się nudziłam. Męczarnią było dla mnie dotarcie do końca, toczyłam walkę z samą sobą, żeby nie rzucić tej książki w kąt. Jestem rozczarowana. Zapowiadała się fantastyczna młodzieżówka, idealna na wakacje, a tu takie coś...

    Tej historii brakuje wątku, który by utrzymał w napięciu czytelnika. Przez chwilę myślałam, że może tajemnica, jaką skrywa Cassidy, zaciekawi czytających, ale tak się nie stało. Perypetie miłosne są tu przewidywalne, a postacie są szablonowe. Nie dzieje się tu nic, co sprawiłoby, że chciałabym poznać zakończenie, albo chociaż, co jest na kolejnej stronie.

    I chociaż początek był całkiem w porządku, bo naprawdę chciałam dowidzieć się, o co chodzi z tym początkiem wszystkiego, czyli momentem, w którym coś zmienia nasze życie o 180 stopni, to potem akcja jest prowadzona fatalnie. O przepraszam. Akcji tutaj w tej książce nie znajdziecie. Bohaterów zmieniono w postacie tragiczne, może chciano, aby był to Romeo i Julia XXI wieku. Jeśli tak był zamysł, cóż nie wyszło. Osobiście mnie losy tej dwójki nie wzruszyły.

    Ta książka przypomina mi nieco "Chemię naszych serc" i książki Johnego Greena. Jeśli więc tamte powieści Wam się podobały, to i ta może Was urzec. Do mnie to nie trafiło. W moim przekonaniu ta książka to strata pieniędzy, a co najważniejsze waszego czasu. Jedna kostka czekolady wędruje do "Początku wszystkiego". 

    Słyszeliście o tej książce wcześniej? A może już ją czytaliście? Jakie macie odczucia co do niej? Dajcie znać w komentarzach. :)
    Share
    Tweet
    Pin
    28 komentarze
    Teraz nie rozumiesz tego, co ci mówię, ale kiedyś zrozumiesz: cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, a potem szanować ich za to, czego mogą cię nauczyć, i słuchać ich, gdy mówią ci coś o tobie samym, choćby i najgorszego... albo i najlepszego, to się zdarza; i ufać im, co jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Ale też i najlepsze.
    Małe życie

    "NAJWIĘKSZE WYDARZENIE LITERACKIE 2015 ROKU", "NAJGŁOŚNIEJSZA AMERYKAŃSKA POWIEŚĆ ROKU" - takie informacje możemy przeczytać na okładce "Małego życia", a co ja myślę o tej książce?

    Bez przyjaciół nasze życie jest puste. To właśnie przyjaciel cieszy się Twoimi sukcesami, daje kopniaka w cztery litery, kiedy masz doła, lub po prostu ogląda z tobą film i zajada się czekoladą. Mówi się, że można mieć tylko dwóch najlepszych przyjaciół, reszta to tylko dobrzy kumple. Czy to prawda? Nie mnie to oceniać. Poznajcie opowieść, która opowiada losy czwórki najlepszych przyjaciół na przełomie czterdziestu lat. 

    Architekt, prawnik, malarz i aktor - młodzi mężczyźni wkraczający właśnie w dorosłość. Rozpoczynają swoje kariery, spędzają razem czas, pokonują problemy życia codziennego, zmagają się z demonami przeszłości, która odgrywa w tej książce dużą rolę.

    Z początku wydaje się, że ich życie jest sielankowe. Dorobili się pieniędzy, mają świetne prace, pielęgnują swoją przyjaźń. Jednak z każdą kolejną stroną poznajemy dogłębniej dzieciństwo bohaterów. Opieka nad niepełnosprawnym bratem, brak rodziny, gwałty, prostytucja, samookaleczanie się. Niektóre sceny są tak drastyczne, że wzdrygałam się, czytając je, inne musiałam po prostu pomijać - nie byłam w stanie przeczytać je do końca.

    Jakie Malcolm ma powody do zmartwień?, pytał JB, kiedy ich przyjaciel się czymś trapił, ale Jude wiedział: Malcolm się martwił, ponieważ żyć znaczy martwić się. Życie jest przerażające, nieprzewidywalne. Nawet pieniądze nie uodpornią na to Malcolma całkowicie. Życie i jemu się przydarzy i będzie mu musiał odpowiedzieć, tak jak reszta z nich. Wszyscy czterej - Malcolm ze swoimi domami, Willem ze swoimi dziewczynami, JB ze swoimi farbami, on ze swoimi żyletkami - poszukiwali pewności, czegoś, co należy tylko do nich, czegoś, co ich odgrodzi od straszliwego ogromu, niemożliwości świata, od jego bezlitosnych minut, godzin i dni.
    Małe życie


    "Małe życie" polecało mi wiele osób. Polowałam na tę książkę dłuższy czas. W końcu kupiłam ją i nie mogłam się doczekać, aż przeczytam każdą z ponad ośmiuset stron. Już z samej okładki dowiadujemy się, że ta niezwykła opowieść stała się "największym wydarzeniem literackim 2015 roku" oraz "najgłośniejszą  amerykańską powieścią roku". Te określenia jeszcze bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu, że zaraz przeczytam fantastyczną książkę. A jednak już od początku czytanie jej szło mi mozolnie, akcja mnie nie wciągnęła, często myliłam postacie, a niektóre sceny wprawiały mnie w osłupienie i obrzydzenie. Nie mogę zaprzeczyć, ta historia jest wyjątkowa, dobrze napisana, ale chyba aż za bardzo szczegółowo. Pomysł na książkę był dobry, ale to nie jest książka, do której chciałabym wrócić. 

    Jude był optymistą. Miesiąc po miesiącu, tydzień po tygodniu codziennie rano decydował się otworzyć oczy, przeżyć jeszcze jeden dzień na świecie. Robił to, nawet kiedy czuł się tak podle, że nawet ból przenosił go w inny stan świadomości, gdzie wszystko, nawet przeszłość, którą tak bardzo starał się zapomnieć, blakło w szarą akwarelową breję. Robił to, kiedy wspomnienia wypierały z jego mózgu wszystkie bieżące myśli, kiedy prawdziwego wysiłku, prawdziwej koncentracji wymagało utrzymanie się przy teraźniejszym życiu, powstrzymanie się od amoku desperacji i wstydu. Robił to, nawet kiedy był wyczerpany próbami, kiedy bycie obudzonym i żywym wymagało od niego tyle energii, że musiał poleżeć w łóżku, dopóki nie wymyślił powodów do wstania i podjęcia kolejnej próby, chociaż byłoby znacznie łatwiej pójść do łazienki, odlepić z kryjówki zamykaną na suwak plastikową saszetkę zawierającą waciki i żyletki, i chusteczki nasączone spirytusem, i bandaże i po prostu się poddać. To były najgorsze dni.
    Małe życie

    Kolejny raz okazuje się, że książka, która została bestsellerem, nie podoba mi się. Nie wiem, co sprawia, że dana powieść dobrze się sprzedaje, ale wiem, że nie będę pisać w samych superlatywach o powieści, która mnie po prostu męczyła podczas czytania. "Małe życie" zdobywa jedną kostkę czekolady.


    Jak myślicie, jest to książka w waszym guście? Zamierzacie ją przeczytać, a może macie ją już za sobą? Dajcie znać w komentarzach, co myślicie o "Małym życiu".

    Share
    Tweet
    Pin
    90 komentarze
    Byłam podekscytowana tą książką. Czekałam na jej premierę jak na szpilkach. Wiedziałam, że będzie świetna. Wyczuwałam bestseller pokroju „Hopeless” mojej ulubionej autorki. Przeliczyłam się. „Chemia naszych serc” jest dość specyficzną książką. Dlatego też długo zastanawiałam się, czy polecić ją Wam, moim czytelnikom. W końcu zobowiązałam się recenzować tylko książki warte przeczytania, prawda?

    Ostatecznie stwierdziłam, że „Chemia naszych serc” jest jak gorzka czekolada – nie każdy ją lubi. Znam jednak wiele osób, które są absolutnie zakochane w gorzkiej czekoladzie i stawiają ją ponad inne smaki. Ja jednak nie uznaję gorzkiej czekolady. To nie dla mnie.
    Jak powiedziałam, są gusta i guściki, a o gustach się nie dyskutuje. Dlatego też przedstawiam Wam recenzję książki „Chemia naszych serc”.

    Od dziecka truli cię tym gównem: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest”. W rzeczywistości miłość to czysta nauka. To po prostu reakcja chemiczna zachodząca w mózgu. Niekiedy reakcja trwa przez całe życie, zachodzi raz za razem. A czasami jest inaczej. Wybucha jak supernowa i zaczyna gasnąć. Miłość to tylko chemia naszych serc.
    Chemia naszych serc


    Henry i Grace to dość pogubieni nastolatkowie. On wychowany w szczęśliwej rodzinie, świetnie się uczy, niedługo wybiera się na studia. Wierzy w miłość bardzo mocno. Moim zdaniem ma dość przerysowane spojrzenie na to uczucie, ale nie o tym mowa. Grace spotkała ogromna tragedia, która odcisnęła na niej jeszcze większe piętno. Przenosi się do szkoły Henrego. Tutaj jest tajemnicą. Nosi za duże, brudne, męskie ubrania, a ona sama wygląda, jakby miała problem z higieną. Do tego kuleje i musi się wspomagać laską.

    Grace Town to zagadka owinięta w tajemnicę i zamknięta w enigmie. Ale możemy ją rozwiązać.
    Chemia naszych serc


    Im mniej potrafiłem wyczytać z Grace – im mniej ją rozumiałem -  tym bardziej byłem nią oczarowany. Musiałem, koniecznie musiałem zrozumieć, co dzieje się w tych pokręconych, mrocznych, przezabawnych zakamarkach jej umysłu.
    Chemia naszych serc

    Henry interesuje się sztuką sklejania potłuczonych naczyń. Dekoruje się je złotą nitką i w efekcie ze zniszczonego przedmiotu powstaje coś, jeszcze piękniejszego niż było wcześniej. Grace miała wypadek, podczas którego zginął jej chłopak, a ona sama została poważnie pokiereszowana. Henry chciałby posklejać Grace jak te naczynia i sprawić, że dziewczyna stanie się jeszcze wspanialsza niż była przed wypadkiem. Nie wpadł jednak na to, że Grace tego wcale nie pragnie.

    On się w niej zakochuje. Zaniedbuje szkołę i obowiązki. Zmienia się całkowicie. Jedyne co dla niego się liczy to Grace. Jest na jej każde zawołanie. Dziewczyna natomiast wykorzystuje go, aby zapomnieć o swoim zmarłym chłopaku. Nie potrafi pogodzić się z jego śmiercią i bawi się Henrym.

    Zyskałem pewność, że chcę spróbować.
    Była w żałobie, załamana, a nasze relacje z całą pewnością miały zakończyć się katastrofą dla któregoś z nas albo nawet dla obojga. Ale są przecież rzeczy, o które warto walczyć, prawda?
    Chemia naszych serc


    Troszkę pokręcona historia, prawda? Do mnie jakoś nie trafiła. Z początku czytanie jej szło tak mozolnie, że chciałam przerwać. Ale zmusiłam się i pod koniec już czytało się lepiej, bo akcja nabrała tempa.

    Nie chcę was zniechęcać do tej książki. To, że nie jest w moim typie, nie znaczy, że nie może stać się waszą ulubioną powieścią. Dlatego przeczytajcie, przekonajcie się sami, a następnie koniecznie dajcie znać, jak ją oceniacie, ile kostek czekolady byście jej przyznali. Ja oceniam „Chemię naszych serc” na jedną kostkę.

    Historie z happy endem to po prostu opowieści, które jeszcze nie dobiegły końca.
    Chemia naszych serc
    Share
    Tweet
    Pin
    8 komentarze
    Starsze Posty

    Bookstagram

    Polecany post

    Wydane w Polsce książki z zestawień Goodreads

    Od 2022 roku z niecierpliwością czekam na nowe zestawienie najlepszych romansów według Goodreads. W lutym 2022 roku pojawiła się lista 64 na...

    Wybierz coś dla siebie

    • Kalendarze/dzienniki (4)
    • Kryminał/sensacja/thriller (38)
    • Literatura dla dzieci (2)
    • Literatura fantastyczna (40)
    • Literatura historyczna (14)
    • Literatura kobieca (236)
    • Literatura młodzieżowa (91)
    • Literatura piękna (1)
    • Literatura współczesna (7)
    • Literatura świąteczna (14)
    • Patronat (32)
    • Poezja (4)
    • Reportaż (1)
    • artykuł (15)
    • cytaty (23)
    • hate-love (19)
    • wywiad (4)

    Najpopularniejsze

    • Moje ulubione cytaty z książek (I)
      Ponieważ na moim Instagramie zdjęcia z cytatami są Waszymi ulubionymi postami, postanowiłam podzielić się z Wami jeszcze większą ilości...
    • Fale i echa
      Jej życie jest pełne lęku przed śmiercią. Jego życie jest pełne śmierci. Nina ma 21 lat i studiuje w Warszawie pedagogikę wczes...
    • Córka gliniarza
      Indy wpadła w prawdziwe tarapaty. Strzelanina pod jej księgarnią nie wróży niczego dobrego. Jej pracownik zgubił torbę pełną brylantów,...

    Archiwum

    • ▼  2025 (8)
      • ▼  czerwca (5)
        • Wczoraj, dzisiaj, jutro
        • Rhys. Nadzieja, która umarła
        • Jesteś moim jutrem
        • 33 powody, żeby cię znów zobaczyć
        • Nowy rozdział w Story Lake
      • ►  lutego (3)
    • ►  2024 (27)
      • ►  listopada (3)
      • ►  października (4)
      • ►  września (5)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (4)
      • ►  czerwca (1)
      • ►  maja (2)
      • ►  kwietnia (1)
      • ►  marca (2)
      • ►  lutego (3)
      • ►  stycznia (1)
    • ►  2023 (25)
      • ►  listopada (2)
      • ►  października (2)
      • ►  września (5)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (1)
      • ►  czerwca (4)
      • ►  maja (1)
      • ►  marca (3)
      • ►  lutego (4)
      • ►  stycznia (2)
    • ►  2022 (42)
      • ►  listopada (4)
      • ►  października (5)
      • ►  września (3)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (5)
      • ►  czerwca (2)
      • ►  maja (4)
      • ►  marca (3)
      • ►  lutego (8)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2021 (51)
      • ►  grudnia (9)
      • ►  listopada (4)
      • ►  października (1)
      • ►  września (3)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (4)
      • ►  czerwca (3)
      • ►  maja (6)
      • ►  kwietnia (3)
      • ►  marca (4)
      • ►  lutego (8)
      • ►  stycznia (5)
    • ►  2020 (71)
      • ►  grudnia (5)
      • ►  listopada (3)
      • ►  października (10)
      • ►  września (12)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  lipca (4)
      • ►  czerwca (5)
      • ►  maja (2)
      • ►  kwietnia (5)
      • ►  marca (13)
      • ►  lutego (10)
      • ►  stycznia (1)
    • ►  2019 (55)
      • ►  grudnia (1)
      • ►  listopada (6)
      • ►  października (2)
      • ►  sierpnia (6)
      • ►  lipca (7)
      • ►  czerwca (4)
      • ►  maja (5)
      • ►  kwietnia (8)
      • ►  lutego (15)
      • ►  stycznia (1)
    • ►  2018 (85)
      • ►  grudnia (4)
      • ►  listopada (6)
      • ►  października (6)
      • ►  września (9)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (19)
      • ►  czerwca (5)
      • ►  maja (8)
      • ►  kwietnia (8)
      • ►  marca (6)
      • ►  lutego (6)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2017 (65)
      • ►  grudnia (7)
      • ►  listopada (7)
      • ►  października (4)
      • ►  września (5)
      • ►  sierpnia (4)
      • ►  lipca (9)
      • ►  czerwca (8)
      • ►  maja (5)
      • ►  kwietnia (4)
      • ►  marca (4)
      • ►  lutego (4)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2016 (21)
      • ►  grudnia (4)
      • ►  listopada (8)
      • ►  października (9)
    Facebook Instagram Pinterest

    Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates